Kliknij obraz, by obejrzeć go w powiększeniu
Jeśli o każdym życiu ludzkim mamy prawo powiedzieć, że jest wielką tajemnica, którą naprawdę rozumie tylko Bóg, to zdanie takie w szczególny sposób odnosi się do osoby s. Marii Franciszki. Już za jej życia ludzie, którzy się z nią zetknęli - a było ich niemało - zdawali sobie na ogół sprawę z tego, że były to spotkania, które się liczą. Świadczą o tym listy i telegramy napływające do Lasek z różnych stron w kwietniu 1964 roku. A przecież dopiero rosnący wciąż dystans pozwala coraz lepiej zobaczyć bogactwo i całą niezwykłość tej drogi - po ludzku biorąc jakoś niezrozumiale, ale przecież wyraźnie przez Boga kształtowanej. Zapewne im większy ten dystans będzie, tym więcej spraw może się pokazać w nowym świetle, wiele z nich wciąż jeszcze zbyt mocno wiąże się ze sprawami osób żyjących. Może w przyszłości da się napisać pracę opartą na wszystkich dokumentach i wspomnieniach. Zanim jej jednak doczekamy, warto choćby w pobieżnym szkicu przypomnieć to życie, przynajmniej w tym jego wycinku, który szczególnie zaważył na kształtowaniu podstaw odnowy polskiego katolicyzmu w międzywojennym dwudziestoleciu.
S. Maria Józef Franciszka Służebnica Krzyża zmarła w Warszawie 23 kwietnia 1964 roku, a pochowana w Laskach - to tylko jeden, ostatni rozdział długiego i bogatego życia Ireny Tyszkiewiczowej. Czy ten ostatni rozdział był ostatecznym jego wypełnieniem, ukoronowaniem, konsekwencją? Czy naprawdę „pasował" do tego wszystkiego, co było przedtem? I tamto „przedtem" - czy pasowało jedno do drugiego, by się ułożyć w konsekwentny, jednolity obraz? Przy próbie odpowiedzi na to pytanie natrafiamy wciąż na jakiś ślad tajemniczy.
Nad jej trumną ks. Fedorowicz zacytował św. Pawła: „z łaski Bożej jestem tym, czym jestem, ale łaska Jego we mnie próżnią nie była..."
Autor książki O typach woli (1928 i 1947), profesor psychologii eksperymentalnej, ks. Mieczysław Dybowski, wspominał po śmierci Ireny Tyszkiewiczowej o jej badaniu, jakie prowadził dwukrotnie: w 1923 i 1929 roku: „Spośród zbadanych 186 osób w ciągu czterdziestu lat tylko jedna s. Maria Franciszka otrzymała pierwszą rangę w dziedzinie siły woli (strona formalna) i w dziedzinie motywacji (strona moralna woli). Było jeszcze kilka osób z pierwszą rangą, ale tylko w jednej dziedzinie: formalnej lub moralnej".
Wynik tych obserwacji określa znany psycholog w dalszym ciągu swego artykułu jako „niezwykłą i niespotykaną wartość psychologiczną i moralną w dziedzinie woli".
Życie Ireny Tyszkiewiczowej - a wcześniej jeszcze Ireny Jezierskiej - od początku nie było łatwe.
Urodziła się 22 maja 1887 roku na Lubelszczyźnie, w Garbowie - rodzinnej posiadłości Jezierskich, tej samej, z której pochodził niegdyś Zawisza. W dzieciństwo inteligentnej i wrażliwej dziewczynki wkracza od pierwszych dni samotność. Przekazanie opieki nad córką od najmłodszych lat w ręce guwernantek pozostawi głęboki ślad w sercu dziecka.
Ważnym etapem jej życia była pensja Sacre Coeur w Pradze Czeskiej uważana za jeden z najlepszych zakładów kształcących panienki z arystokracji. Obok bardzo dobrego wychowania i nienagannych manier Renia wyniosła z pensji wdrożenie do wzorowego porządku, w przyszłości zbliżającego się nieraz aż do pedanterii, ogromnej sumienności w pracy, w organizowaniu i wykorzystywaniu czasu. Wewnętrzny rygoryzm połączony z ową stwierdzoną później przez wybitnego psychologa wyjątkowo silną wolą - musiały znów zaważyć na dalszym kształtowaniu jej osobowości.
Po śmierci matki, osierocona wcześniej jeszcze przez ojca, trzynastoletnia wówczas Renia najpierw kończy pensję, a potem przechodzi pod opiekę ciotki, Krystyny Andrzejowej Potockiej, żony zamordowanego przez Ukraińców namiestnika lwowskiego. Garbów zostaje sprzedany wraz bogatymi zbiorami sztuki i portretami rodzinnymi, a Renia wchodzi w życie towarzyskie jako jedna z najposażniejszych panien na wydaniu. Uczestniczy w tym życiu - jak się wydaje - bez oporów. Na balach cieszy się zrozumiałym powodzeniem. Należy zresztą nie tylko do najlepszych partii, ale i do najpiękniejszych panien w towarzystwie. Przyszły dominikanin, o. Jacek Woroniecki, wspominał, że jako młody oficer miał ambicję tańczyć z najładniejszymi pannami, a zatem na balach wydawanych przez namiestnikową Potocką we Lwowie starał się o towarzystwo Reni Jezierskiej. (...)
W 1907 roku wychodzi za mąż za Józefa Tyszkiewicza i przenosi się do jego majątku Spiczyńce w powiecie berdyczowskim.
Następnych kilka lat to życie w stylu epoki sprzed pierwszej wojny światowej, epoki cesarskich i magnackich dworów. (...) Pałac Tyszkiewiczów był rezydencją prawie magnacką i taki był styl życia właścicieli. Jeśli więc wyjeżdżano do Włoch, to z całym „dworem", wypełniającym kilka zarezerwowanych wagonów.
Pierwsza wojna światowa przyniosła dość gwałtowną zmianę, Tyszkiewiczowie tracą swoje Spiczyńce i osiedlają się w Warszawie. Rodzina liczy już cztery osoby, powiększyła się o dwóch synów: Henryka i Krzysztofa. Zajmują - z kilkoma tylko osobami służby - odnowiony pałacyk na Litewskiej. Józef Tyszkiewicz otwiera w gmachu hotelu Bristol bank, który ma się stać podstawą utrzymania domu.
Zmiany w stylu życia domu sięgają jednak daleko głębiej. Wydaje się, że to sama Irena Tyszkiewiczowa wprowadza nowe wartości wyniesione - być może - z przeżyć wojennych.
Trudno dziś ustalić chronologię zdarzeń i spotkań, które na tej przemianie zaważyły, tym bardziej zaś ich wzajemne zależności i powiązania. W każdym razie, znajdują one już przygotowany grunt w życiu wewnętrznym Ireny Tyszkiewiczowej.
Wychowanka szkoły klasztornej, musiała z niej zapewne wynieść i wiedzę religijną, i jakąś pobożność. W Spiczyńcach odległość od kościoła parafialnego była duża -12 km. Proboszcz z Pohrebyszcz przyjeżdżał I z pobliskiego miasteczka zaledwie raz na dwa tygodnie, w dni targowe. Dopiero w ostatnim okresie zamieszkał w Spiczyńcach na stałe ks. Hen-ryk Nowacki, późniejszy znany kompozytor i profesor muzyki kościelnej, Tyszkiewiczowie utworzyli wówczas u siebie coś w rodzaju filii parafii. Irena Tyszkiewiczowa osobiście przygotowywała dzieci do pierwszej Komunii świętej. Podczas nabożeństw grała na fisharmonii; haftowała bieliznę kościelną.
W Warszawie, w nowych warunkach i nowym środowisku, po przejściu przez lata wojny i rewolucji tamte tradycyjne formy religijności okazują się niewystarczające. W jej życiu religijnym pojawiają się nowe akcenty - może już jakoś przedtem istniejące, tylko nieujawnione. Od razu podczas remontu domu przy Litewskiej zaprojektowana została w nim kaplica. Przez spokrewnionego z rodziną Tyszkiewiczów bpa Jełowickiego szybko uzyskano w Rzymie zgodę na jej otwarcie. Od tej pory w domu była codzienna Msza święta, w której oboje Tyszkiewiczowie czynnie uczestniczyli, przyjmując codziennie Komunię świętą. W domu zamieszkał ks. Nowacki, a potem stale korzystali z pokoi gościnnych i inni księża, zwłaszcza dominikanie, o. Jacek Woroniecki i o. Bernard Przybylski.
Modlitwa kontemplacyjna, adoracja zbliżały Irenę Tyszkiewiczową do duchowości Karmelu, z którym w przyszłości oboje zwiążą się wstępując do trzeciego zakonu karmelitańskiego. Wielką czcią też otacza Tyszkiewiczową mało jeszcze wtedy u nas znaną siostrę Teresę od Dzieciątka Jezus z Lisieux. Gromadzi jej pisma, informacje o niej i zdjęcia, nie przejmując się żartami znajomych na temat „tej jej francuskiej zakonniczki z różami".
Całe to nieoczekiwane ożywienie religijne to właśnie jeden z aspektów tajemnicy jej osobowości. Tęsknota do wyłącznej miłości Boga miała z czasem doprowadzić Tyszkiewiczową, a pod jej wpływem i męża, aż do decyzji złożenia ślubu czystości w małżeństwie. Bóg, znający ludzkie serca, wie tylko, dlaczego to tak silne pragnienie dał jej wtedy, gdy na jego pełną i konsekwentną realizację było już za późno, gdy była już związana i inni byli z nią związani.
Na tej drodze, od tej chwili bardziej jeszcze niż dotychczas samotnej i niełatwej, spotyka Irena Tyszkiewiczową, zaraz na wstępie, ludzi, którzy w różny sposób zaważyli na jej dalszym życiu.
Przez wspólnych znajomych - może właśnie przez ks. Nowackiego, może przez bywającego na Litewskiej nuncjusza Achillesa Ratti, późniejszego papieża Piusa XI Tyszkiewiczowie poznają w 1918 r. ks. Korniłowicza, który pełnił wówczas obowiązki archiwisty w Kurii. Młody wówczas jeszcze kapłan (urodzony w 1884 roku), niedawno dopiero przybyły do Warszawy, miał w stolicy dzięki tradycjom i powiązaniom rodzinnym szerokie wpływy i kontakty, zwłaszcza w środowiskach inteligenckich. I przeważnie wówczas indyferentnych religijnie.
Rekrutujący się właśnie z tych środowisk młodzi ludzie szukający pod § wpływem ks. Korniłowicza autentycznego życia religijnego, często nawrócił ni za jego pośrednictwem, skupili się wokół niego, tworząc niewielki zespół znany jako „Kółko". Zespół liczył początkowo kilka osób, ale ich intelektualna żywość i konsekwencja, nieraz wybitne uzdolnienia stosunkowo szybko 9 przeobraziły go w jedno z bardziej interesujących środowisk na terenie Warszawy. W najbliższych latach do jego najczynniejszych członków należeli: I Zofia Landy, świeżo nawrócona pod wpływem ks. Korniłowicza absolwentki ka filozofii na Sorbonie, młody, debiutujący dopiero, ale już wtedy świetnie się zapowiadający krytyk Rafał Bluth, także świeżo ochrzczony, debiutujący 1 również poeta Jerzy Liebert, para rzeźbiarzy, Zofia Sokołowska i Franciszek Tencer, oraz kilka innych osób.
Irena Tyszkiewiczowa poprzez ks. Korniłowicza zbliżyła się do całej grupy. Otworzyła dla niej dom i serce. Ks. Korniłowicz miał na Litewskiej zawsze zarezerwowany pokój, z którego korzystał, zwłaszcza gdy objął wkrótce stanowisko dyrektora konwiktu teologicznego przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i do Warszawy mógł tylko dojeżdżać. U niej w domu odbywały się często spotkania „Kółka", szczególnie w pierwszych latach jego istnienia, osobiste kontakty pogłębiały się jeszcze dzięki i kaplicy, w której młodzi konwertyci chętnie bywali. Niektórzy tam właśnie pod wpływem gospodyni odkrywali wartości codziennego przyjmowania Komunii świętej, należącego wówczas w środowiskach inteligenckich do praktyk rzadkich i dość powszechnie ocenianych jako przesadna dewocja. Nieraz też, w trudnych czy ważnych momentach życia, zatrzymywali się w domu Tyszkiewiczów na dzień czy kilka dni, by w spokoju j odprawić rekolekcje zamknięte. Z niektórymi spośród nich Irena Tyszkiewiczowa nawiązywała kontakt bardziej jeszcze rodzinny, uczestnicząc w przygotowaniu ostatecznej konwersji czy też biorąc w niej udział jako matka chrzestna. Tak było np. w wypadku Blutha. Interesowała się żywo ich kłopotami, sprawami rodzinnymi, zdrowiem, starała się pomagać, i w tej jej pomocy, nawet materialnej, nie było nic z wielkopańskiego gestu, była spontaniczna i przyjacielska, ogromnie dyskretna i delikatna. Nieraz wystarczało nieopatrzne słowo o czyichś kłopotach, by reakcja była natychmiastowa: przynosiła jakiś cenny klejnot i oddawała go bez namysłu. Sama ubierała się bardzo skromnie, życie towarzyskie ograniczyła do minimum, narażając się tym na krytykę ze strony dalszej rodziny czy dawnych znajomych. Nie starczało jej na te sprawy nie tylko ochoty, ale i czasu.
Bo w życie Ireny Tyszkiewiczowej niespodziewanie wkracza jedna jeszcze sprawa. Zaczęło się całkiem niewinnie. W pierwsze imieniny ks. Korniłowicza po jego poznaniu, to znaczy 27 czerwca 1919 roku, Tyszkiewiczowa ofiarowała mu reprodukcję głowy Chrystusa Leonarda da Vinci w kosztownej oprawie. Solenizant przyjął obraz, zaproponował natomiast, żeby ofiarodawczyni spieniężyła ramę i za tę kwotę kupiła trochę książek religijnych, które można by pożyczać ludziom.
W swojej pracy apostolskiej, podczas spotkań z młodymi konwertytami, żarliwie szukającymi prawdy o Bogu, o nauce Kościoła od samych podstaw - wciąż napotykał katastrofalne braki w tej dziedzinie. Były to przecież prawie pierwsze jeszcze miesiące po wyzwoleniu ze stuletniej niewoli. Wszystko było zrujnowane wojną i w stosunku do innych krajów Europy o cały wiek zahamowane. Książek polskich, tym bardziej książek religijnych, właściwie nie było poza najtańszą literaturą dewocyjną.
Wtedy więc, w końcu czerwca 1919 roku inicjatywa ks. Korniłowicza była rzeczywiście podyktowana najgorętszą potrzebą. Kiedy ją jednak wysuwał, nie przypuszczał ani on sam, ani zaskoczona nieco jego dziwną prośbą Tyszkiewiczowa, co z tego wyniknie. Po prostu wyszli razem do miasta i kupili około sześćdziesięciu książek. Umieścili je w dwóch małych szafkach, skąd ku radości ks. Korniłowicza zaczęły one natychmiast krążyć wśród grona najbliższych znajomych.
Wakacje Tyszkiewiczowie mieli spędzić w Paryżu, a potem nad morzem. Irena Tyszkiewiczowa, widząc radość, jaką Ojcu sprawiły tamte pierwsze książki, spytała go na wyjezdnym, co ma przywieźć z Francji. Wymienił dwa tytuły, wśród nich Rok liturgiczny Dom Guerangera. S. Maria Franciszka opowiadając w wiele lat później o tych dniach, które bezpośrednio poprzedziły właściwe powstanie przyszłej Biblioteki Wiedzy Religijnej, przyznawała, że nie wie sama, jak to się stało... Wszystko dokonało się jakby poza nią. Miała zamiar dla sprawienia ks. Korniłowiczowi przyjemności kupić te dwie, no parę książek. Tymczasem wracając musiała ich sprowadzać cztery skrzynie, a nabywanie książek było wówczas bardziej skomplikowane niż dziś. Trzeba było trafić do wydawnictw nieraz specjalistycznych i elitarnych, często rozrzuconych po prowincji.
W każdym razie w jesieni 1919 roku można już mówić o bibliotece na Litewskiej. Najpierw mieściła się ona w małej kuchence w oficynie. Korzystali z niej w dalszym ciągu najbliżsi znajomi. Przez nich zaczęli trafiać inni. Zaczynali zgłaszać zapotrzebowania, zaskakujące zupełnie właścicielkę pretensje: dlaczego w bibliotece nie ma tej czy tamtej książki. Wkrótce całą bibliotekę trzeba było przenieść do większego pokoju na piętro, potem przeznaczyć na nią pokój drugi i trzeci, i czwarty, i piąty i szósty... Nuncjusz Ratti, znający się na tych sprawach jako były prefekt bibliotek watykańskiej i mediolańskiej, ostrzegał Tyszkiewiczów półżartem, że „biblioteka wszystko zje". Interesował się zawsze jej rozwojem w jednej z rozmów powiedział wprost, że najważniejszą akcją apostolską jest biblioteka.
Nuncjusz wkrótce (1921) opuścił Polskę, a niebawem (1922) został papieżem. Wydarzenie to przeżyli Tyszkiewiczowie i ich przyjaciele niemal jak uroczystość rodzinną. Osobiste kontakty musiały się już ograniczyć do minimum, nie urwały się jednak nigdy. Jedna z osób bliskiej Tyszkiewiczom wspomina o prywatnej audiencji ich rodziny u Piusa XII O serdecznej atmosferze rozmowy, w czasie której Ojciec Święty trzymał małego Krzysia na kolanach, obejmując ramieniem stojącego obok Henryka. Także ks. Korniłowicz w liście do Ireny Tyszkiewiczowej z kwietnia 1934 roku wspomina, jak podczas rozmowy z nim Ojciec Święty okazał serdeczną pamięć i zainteresowanie dla Biblioteki Wiedzy Religijnej w domu Tyszkiewiczów.
W maju 1925 roku, w dniu kanonizacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus, Biblioteka została uroczyście poświęcona i oddana pod jej opiekę. Irena Tyszkiewiczowa ze spokojną pewnością oczekiwała tego triumfu swojej „siostrzyczki z różami". Teraz postanowiła, że w Bibliotece pod wezwaniem św. Teresy od Dzieciątka Jezus nie zabraknie żadnego wydawnictwa jej poświęconego i do końca życia skrupulatnie tego postanowienia przestrzegała. Napisała nawet do matki Agnieszki, rodzonej siostry Świętej, z prośbą o portret św. Teresy i portret taki dostała z dedykacją i błogosławieństwem. Uważała go zawsze za największy skarb Biblioteki. Gdy w czasie wojny uległ zniszczeniu, s. Maria Franciszka napisała do żyjącej wtedy jeszcze ostatniej z sióstr Martin - Celiny i znowu dostała portret Świętej z podobną dedykacją.
Poświęcenia Biblioteki w 1925 roku dokonał ks. Korniłowicz, a przemówienie wygłosił o. Jacek Woroniecki. W uroczystości brała udział matka Elżbieta Czacka. (...)
Matkę Czacką poznała Irena Tyszkiewiczowa już w 1918 roku, czyli w okresie, gdy po przyjeździe do Warszawy kładła ona podwaliny pod przyszłe swoje Dzieło. (...)
Oboje Tyszkiewiczowie zostają członkami Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, a w następnych latach przez szereg kadencji wchodzą także do jego zarządu. Gdy w 1922 roku powstaje, a raczej zaczyna powstawać Zakład Niewidomych w Laskach, służą Matce i Towarzystwu wielostronną pomocą. Józef Tyszkiewicz załatwia kredyty, pożyczki na budowę, żyruje weksle. Oboje odwiedzają Matkę Czacką w Laskach, a Irena Tyszkiewiczowa przyjeżdża tam na dłuższe pobyty.
Nie bardzo sobie zresztą może na to pozwolić. Biblioteka wymaga coraz więcej czasu. Mimo słabego zdrowia (długotrwała choroba krwi, która w przyszłości miała się stać przyczyną jej śmierci) dla swego dzieła Tyszkiewiczowa zawsze znajdowała czas i siły.
Przez długie lata Irena Tyszkiewiczowa czuła się dobrze w typowym dla tej epoki życiu towarzyskim. Można by przypuszczać, że gdyby nie środowisko, wychowanie i świadomy wybór kierunku, jaki nadała swemu życiu, mogłaby być nawet jedną z tych dam, których działanie liczyło się w skali europejskiej. Była w pełni świadoma swoich możliwości. Później wykorzystywała je - ale w celach, które uważała za tego godne. W trudnościach, z jakimi wciąż się borykały Laski, oboje Tyszkiewiczowie zawsze służyli pomocą. On załatwiał sprawy na drodze urzędowej, ona na drodze prywatnej zabiegała o ulgi, ułatwienia dla swych podopiecznych.
W przyszłości, już jako zakonnica, lubiła tak zwane „białe intrygi". Polegały one na tym, że powtarzała różnym osobom, nieraz niechętnym sobie, dobre rzeczy, które jedna o drugiej kiedyś powiedziała. Snuła intrygę i czekała, co z tego wyniknie... Wynikało rozładowanie niejednego zastarzałego uprzedzenia czy kompleksu.
Te sporadyczne okazje były jednak zbyt ubogą areną dla rzeczywistych możliwości Ireny Tyszkiewiczowej. Dopiero Biblioteka pozwoliła na ich ujawnienie.
Jeśli można w związku z bibliotekarstwem mówić o geniuszu, to Tyszkiewiczowa miała w tej dziedzinie cechy geniuszu. O. Bernard Przybylski, jej długoletni kierownik duchowy, a w latach wojny także współpracownik w bibliotece, mówi o wybitnej inteligencji Ireny Tyszkiewicz. W różnych sformułowaniach sąd ten powraca także we wspomnieniach innych osób, które ją znały. Byłaby to więc druga, obok stwierdzonej przez ks. prof. Dybowskiego niespotykanej siły woli, cecha, która niejedno tłumaczy w tym tak złożonym, i tak ciekawym ludzkim życiu. Grupa specjalistów z uniwersytetu w Louvain, zwiedzających kiedyś bibliotekę na Litewskiej, oceniła ją jako najlepiej prowadzoną tego typu bibliotekę - w Europie. W ostatnich latach przed wojną biblioteka liczyła około siedemnastu tysięcy książek. Korzystały z niej ponad cztery tysiące rodzin i instytucji - ile to było w sumie osób?...
Stałymi czytelnikami byli oczywiście członkowie „Kółka" i sprowadzeni przez nich ich przyjaciele. W kręgu oddziaływania Ireny Tyszkiewiczowej dokonało się niejedno nawrócenie. Umiejętnie dobierając i doradzając książki miała ona w tych nawróceniach swój udział. Jej kontakty z czytelnikami, zwłaszcza z tymi szukającymi, to osobny rozdział, który najlepiej napisaliby oni sami, rozdział mówiący o pięknej i mądrej przyjaźni, jaką umiała otoczyć każdego przypadkowego gościa, przyciągnął; go - może znów przy użyciu świadomie wykorzystywanego uroku osobistego - zapalać u innych ten zapał, tę miłość do książek, jaką miała sama. Kontakty z czytelnikami w bibliotece, to nie były zresztą tylko rozmowy o książkach. Dla wielu z nich stawała się powiernicą najgłębszych; przeżyć, chyba czymś w rodzaju kierownika duchowego. Wielu ludzi przychodziło do biblioteki nie tylko, może nawet nieraz nie przede wszystkim, po książki.
Około 1932 roku (dokładnej daty niestety nikt z ówczesnych współpracowników nie jest pewien) z biblioteki czy też obok niej wyrasta jeszcze jedna placówka apostolska: biblioteka literatury dziecięcej i młodzieżowej nazywana potem przez Tyszkiewiczów i ich przyjaciół „Andrusarnią". Nieoczekiwanie w bibliotece zjawił się mały chłopak, zwykły uliczny warszawski andrus, który gdzieś usłyszał, że tu jest biblioteka, i przyszedł spytać, czy by nie mógł czegoś pożyczyć. Dla takiego czytelnika właściwie nic nie było, przypadkiem znalazła się jednak jakaś książka dla dzieci.
Następnego dnia przyszło ich trzech, jeszcze następnego - trzynastu. Tyszkiewiczowa to niespodziewane wyzwanie podjęła. Wkrótce liczba czytelników „Andrusarni" wzrosła do dwóch tysięcy. Trzeba było dla nich na gwałt kompletować specjalny księgozbiór, urządzać osobne zmiany - raz w tygodniu dla chłopców i raz dla dziewcząt. Podczas jednej zmiany przychodziło do dwustu dzieci. Trzeba było wreszcie pomyśleć o oddzielnym lokalu dla nich. Serdeczna przyjaciółka Ireny Tyszkiewiczowej, Zofia Dembińska, ofiarowała pieniądze na przerobienie w tym celu dawnej stajni, mieszczącej się na podwórzu. Tam wreszcie dzieci mogły się czuć zupełnie swobodnie. Nowy lokal podobnie zresztą jak „dorosła" biblioteka na piętrze, był urządzony z wielką troską o estetykę i porządek. Do tego porządku, do poszanowania książek starała się też wychowywać swych małych czytelników - z bardzo różnym zresztą powodzeniem. Jednocześnie jednak dbała i o to, by ten porządek dzieci nie krępował. W „Andrusarni" nie było nigdy żadnej lady oddzielającej dzieci. Jeśli na górze Tyszkiewiczowa korzystała z pomocy swych młodych współpracownic, to „Andrusarnię" obsługiwała zawsze osobiście, w bezpośrednim kontakcie, najściślej przez dzieci otoczona. Biblioteka dla dzieci, podobnie zresztą jak właściwa Biblioteka Wiedzy Religijnej, była bezpłatna. Podczas jednak, gdy tamta była ze względu na sam poziom elitarna, „Andrusarnia" była placówką rzeczywiście dla każdego otwartą. Były w niej nie tylko, nawet nie przede wszystkim, książki religijne, ale po prostu wszelka dobra literatura dziecięca i młodzieżowa. Jedynym, ale bardzo surowo przestrzeganym warunkiem wstępu dla dzieci była pisemna zgoda rodziców. Zdarzały się zresztą kłopoty nawet z tym. Dzieci przychodziły naprawdę z ulicy i nie zawsze miały od kogo to niezbędne pozwolenie uzyskać. Nieraz trzeba im było na kartce wypisywać krótki tekst takiego pozwolenia, by mogły go przynieść z nieudolnie nagryzmolonym podpisem ojca czy matki. Zapewne, że miały te warszawskie andrusy nieraz większe zmartwienie niż pożyczanie książek, że bywały głodne i bez butów. A przecież w dzień wymiany książek toczyli już na podwórzu bójki o miejsce w kolejce, a potem o książki, które nie zawsze cało z tych bójek wychodziły. Z czasem dzieci zaczęły prosić także o coś dla mamy, ojca, wujka... Trzeba więc było przy „Andrusarni" stworzyć jeszcze dział popularnej literatury religijnej. Apostolstwo biblioteki ogarniało coraz nowe i szersze kręgi czytelników.
Od początku Irena Tyszkiewiczowa widziała całą swoją bibliotekę jako jedną z gałęzi Dzieła Lasek -jako placówkę w szczególny sposób mającą służyć właśnie apostolstwu wśród tych, których matka Czacka nazywała ..niewidomymi na duszy". W nagranym na taśmę opowiadaniu mówi sama, jak kiedyś Matce powiedziała wprost: Ja Matce nigdy nie darowałam biblioteki, bo biblioteka od początku była Matki" - na co Matka jej odpowiedziała: „Moje dziecko, ja nigdy nie myślałam inaczej..."
W1931 roku zaczyna się kształtować jeszcze jedna apostolska gałąź tego Dzieła: księgarnia religijna i wydawnictwo, a potem kwartalnik „Verbum”. Księgarnia „Verbum" korzystała z poparcia, jakiego jej udzielili francuscy i dominikanie z Juvisy, prowadzący znane już wtedy u nas wydawnictwo „Le Cerf” oraz pisma „Vie Spirituelle" i „Vie Intelectuelle". Przedstawiciel Juvisy przyjechał specjalnie w 1934 roku z okazji Kongresu Tomistycznego w Poznaniu i wraz z Maritainem odwiedził „Verbum", omawiając dalszą współpracę obu wydawnictw. Uzyskanie już w 1931 roku w komis na dogodnych warunkach wydawnictw francuskich umożliwiało natychmiastowe otwarcie księgarni w niewielkim pokoiku w domu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi przy ul. Wolność 4.
W listopadzie 1931 roku została zawiązana spółka wydawnicza „Verbum", której udziałowcami, obok ks. Korniłowicza, Matki Czackiej i kilku członków wyłonionego z „Kółka" komitetu redakcyjnego przyszłego kwartalnika „Verbum", zostali także Irena Tyszkiewiczowa i jej syn Henryk. W 1932 roku rozrastającą się księgarnię przeniesiono do nowego lokalu, ofiarowanego matce Czackiej przez Tyszkiewiczów w ich domu przy ul. Moniuszki. Wkrótce księgarnia, dotychczas opierająca się głównie na komisach i kredytach, zyskała rzeczywistą szansę rozwoju. Do akcji wkroczyła Irena Tyszkiewiczowa.
Ks. Korniłowicz znany był już wówczas w Polsce jako jeden z najwybitniejszych propagatorów ruchu liturgicznego. Przez niego Laski stały się ośrodkiem tego ruchu. Już około 1927 roku do stałej praktyki należały tam na przykład Msze święte recytowane z pełnym i żywym udziale ludu - na wiele lat przed oficjalnymi wezwaniami Kościoła do takiego wspólnego i świadomego udziału wiernych we wspólnie sprawowanej Ofierze. Książką, jaką dawał ks. Korniłowicz do ręki tym, którymi w jakiś sposób kierował, był przede wszystkim mszał. Otóż Tyszkiewiczowa wchodząc do spółki, postanowiła od razu dwie sprawy, niesłychanie ważne dla całego Dzieła. Dzięki swoim stosunkom z belgijskim opactwem benedyktyńskim St. Andre uzyskała dla Lasek prawo rozpowszechniania polskiego przekładu tak zwanego mszału benedyktyńskiego. Była to oczywiście wielka pomoc dla całego ruchu apostolstwa liturgicznego. Zarazem dochód ze sprzedaży mszałów stał się wielką pomocą dla świeżo powstałej księgarni - zysk z ich rozprowadzania wynosił w tym czasie około 78% całego dochodu księgarni.
Gdy w roku 1934 pełną odpowiedzialność za wszystkie placówki „Verbum" podjął osobiście ks. Korniłowicz, Irena Tyszkiewiczowa wraz z synem włączyła się czynniej niż dotychczas w sprawy księgarni. Czynna pomoc obojga Tyszkiewiczów trwała aż do zorganizowania stałej obsady księgarni, której nową kierowniczką została Helena Morawska. Księgarnia stała się naturalnym uzupełnieniem istniejącej od kilkunastu lat biblioteki. Czytelnik, zasmakowawszy w dobrej książce religijnej na Litewskiej, stawał się z czasem klientem księgarni na Moniuszki.
Od roku 1933 Irena Tyszkiewiczowi związała się z Laskami jedną jeszcze, najściślejszą więzią, składając śluby zakonne jako siostra Trzeciego Zakonu św. Franciszka.
Synowie są już dorośli, kolejno zakładają własne rodziny. Losy wojenne jak tylu innych młodych mężczyzn rzucają ich poza granice Polski. Matka nie zobaczy ich już nigdy.
Już na początku okupacji biblioteka zostaje zamknięta i opieczętowana przez Niemców. Podczas ostatniego dyżuru przed zamknięciem wypożyczono jeszcze czterysta książek. Dom Tyszkiewiczów nie wyludnił się jednak. Przeciwnie - od samego początku wojny zapełnił się nowymi mieszkańcami. We wrześniu 1939 roku został zbombardowany dom Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi przy ul. Wolność. W bombardowaniu zginęła jedna postulantka, a kilka osób zostało rannych, wśród nich matka Elżbieta Czacka, którą poprzez kolejne etapy szpitalne przyniesiono na Litewską. Tu została jeszcze kilka tygodni ze sporą gromadką sióstr. I potem jeszcze, kiedy można już było powrócić, dom Tyszkiewiczów pozostał zawsze otwarty dla mieszkańców Lasek. Prawie przez cała wojnę mieszkały tam stale jakieś siostry. Niektóre z nich pomagały w bibliotece, której życie poza groźnymi niemieckimi pieczęciami bynajmniej nie zamarło. O. Bernard Przybylski w tym właśnie okresie pomagał Tyszkiewiczowej przerobić katalog działowy. Sporo osób pożyczało w dalszym ciągu książki. Teraz ograniczano się już jednak do naprawdę zaufanych. Nie mogła niestety w tych warunkach działać „Andrusarnia”.
Poprzez dom Tyszkiewiczów przewijają się także i inne sprawy. Tu prowadzone są w 1942 roku z udziałem o. Jacka Woronieckiego rozmowy między innymi na temat młodzieży.
O przeżyciach z czasu powstania warszawskiego s. Maria Franciszka nie mówiła nigdy. Tyle tylko wiadomo, że kiedy krytycznego dnia około 10 sierpnia weszli Niemcy, domownicy zdążyli jeszcze wbiec do kaplicy. Irena Tyszkiewiczowa otworzyła tabernakulum i sama rozdała zachowane tam Hostie mężowi, sobie i jeszcze komuś z obecnych. Potem wszystkich wyprowadzili Niemcy. Ją z najbliższą towarzyszką od pierwszych lat małżeństwa, Cecylią Sikorską, zagnali w tłumie ewakuowanych warszawiaków do Pruszkowa. Józef Tyszkiewicz został zabrany na Szucha, skąd go 12 sierpnia przewieziono na Wolę i zastrzelono przy. ul. Bema. Zaraz po wyzwoleniu Warszawy przyjaciołom udało się odnaleźć grób z drewnianą tabliczką, a nawet świadków egzekucji. W możliwie najszybszym terminie przeprowadzono ekshumację i przeniesiono szczątki do Lasek.
Do Lasek Irena Tyszkiewiczowa przyszła 3 maja 1945 roku, pierwsze śluby złożyła 25 października 1946 roku, a śluby wieczyste 25 października 1952 roku. Weszła w życie zakonne rzeczywiście jak człowiek, który musi zaczynać wszystko od początku - może narodzić się na nowo...
Była w ciągu tych dwudziestu lat najpierw nowicjuszką, która starała się całą siłą woli i inteligencji dopasować do młodszych od siebie współtowarzyszek, bawiła je swoimi żartami i opowiadaniami. Następnie będąc przez długie lata podwładną z ogromną lojalnością podporządkowywała się wszystkim przełożonym. A były przecież wśród nich i takie, które pamiętała jako młodziutkie dziewczęta przychodzące kiedyś na Litewską czy też młode siostrzyczki w Laskach. Wymagania życia zakonnego nie były łatwe, nikt jednak nie widział nigdy u s. Marii Franciszki śladu najmniejszego przymusu. Żelazna wola Ireny Tyszkiewiczowej miała znowu pole do działania.
Jeszcze przed ślubami wieczystymi za specjalną dyspensą władz kościelnych została powołana do zarządu Zgromadzenia, powierzono jej także kierownictwo postulatu. Ówczesne jej wychowanki wspominają serdeczność i macierzyńską troskę, jaką im okazywała, przy jednoczesnej surowości i nieustępliwości w wymaganiu porządku i posłuszeństwa.
Wkrótce przełożeni powierzyli jej zajęcie się biblioteką zakonną. Ludzie zaczęli oddawać pożyczone kiedyś na Litewskiej książki. Pierwszą były właśnie Dzieje duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Maria Stokowska i Zofia Plisowska ofiarowały od razu dwieście pięćdziesiąt książek, Helena Morawska przekazała to, co pozostało z dawnego wydawnictwa „Verbum". Rosnący księgozbiór znalazł ostatecznie swe stałe locum w odbudowanym przez siostry po 1956 roku klasztorze Matki Boskiej Pocieszenia przy ul. Piwnej.
S. Maria Franciszka wraca do dawnej, zdawałoby się na zawsze przerwanej, benedyktyńskiej pracy. Zaczyna się kompletowanie od podstaw wszystkich działów, niekończące się nigdy pisanie listów - teraz już tylko z prawdziwie franciszkańskim wyciąganiem ręki do dawnych i nowych przyjaciół w katolickich wydawnictwach zagranicznych.
Książki zaczęły pochłaniać cały czas s. Marii Franciszki, była wśród nich stale, była stale wśród czytelników, którzy po staremu zaczęli żądać od niej nie tylko książek, ale jej samej, jej czasu, rady, przyjaźni. I po staremu wszystko to znajdowali, wychodzili z poczuciem, że zostali zrozumiem i wysłuchani do końca.
Z czasem sił było coraz mniej. Dawna choroba krwi dawała o sobie znać. Ilość czerwonych ciałek spadała zastraszająco. Okresowe pobyty w szpitalu, transfuzje poprawiały na krótko jej zdrowie. Nie pozwalała jednak, żeby choroba hamowała jej pracę. W łóżku, w swoim pokoju czy w szpitalu, była zawsze obłożona książkami, kartami katalogowymi, listami, na które trzeba było odpowiedzieć.
Nie pozwalała sobie na zajmowanie się swoim zdrowiem. Podczas jakichś rekolekcji, zapewne na skutek wylewu, s. Maria Franciszka straciła wzrok w jednym oku. Nie powiedziała o tym nikomu. To był czas modlitwy i milczenia - wszystko inne było teraz nieważne.
Aż przyszła ostatnia choroba. S. Maria Franciszka w szpitalu pracowała jak zawsze. Do ostatnich dni interesowała się szczegółowo wszystkim, co się działo w bibliotece. I taka pozostała w pamięci wielu.
(1970)