Kliknij obraz, by obejrzeć go w powiększeniu
Zofia Bohdanowicz urodziła się 26 kwietnia 1892 r. w Lublinie. Szkołę średnią polską ukończyła w Warszawie. W 1918 r.
otrzymała dyplom lekarza z odznaczeniem w Petersburgu w Żeńskim
Instytucie Medycznym. Był to państwowy wydział medyczny dla kobiet.
Studia nad bakteriologią rozpoczęła w połowie III kursu medycyny. Po
ukończeniu studiów medycznych prowadziła jako epidemiolog
samodzielnie małe laboratorium na Syberii, walcząc z epidemią tyfusu
plamistego. Zaraziła się nim sama i po wyzdrowieniu wróciła do
Polski. Podróż trwała dwa miesiące. Był rok 1920, więc
odbyła jeszcze obowiązkową lekarską służbę wojskową w Szpitalu
Ujazdowskim na oddziale zakaźnym. Równolegle pracowała też jako
bakteriolog w Miejskiej Pracowni. Następnie w Miejskim Instytucie
Higieny, na etacie starszego bakteriologa aż do 1936 roku. Jednocześnie
przez 11 lat była lekarzem szkolnym w prywatnej szkole stopnia
licealnego.
Zimę 1927-28 spędziła na delegacji wysłana przez Urząd Zdrowia Miasta
Warszawy dla zbadania kontroli sanitarnej mleka w niektórych
ośrodkach na Zachodzie Europy. Zwiedzała pod tym kątem widzenia miasta
w Belgii, a także Strassburg i Wiedeń. Dwa miesiące przebywała w
Paryżu, pracując jako hospitantka w Instytucie Pasteura, w pracowni
prof. Weinberga. Uczyła się hodowli bakterii beztlenowych, a Weinberg
był wtedy pierwszym specjalistą. W tym okresie odbywał się zwykły
doroczny kurs bakteriologii, więc miała możność jako wolna słuchaczka
uczęszczać na interesujące ją wykłady. Opublikowała w czasopismach
specjalistycznych 20 prac naukowych i drugie tyle streszczeń w językach
angielskim i niemieckim. Jedna z prac opublikowana była w języku
francuskim w angielskim czasopiśmie. Prace te niestety, nie zachowały
się. W 1931r. uzyskała stopień doktora medycyny na Uniwersytecie
Warszawskim.
W 1934 roku zgłosiła się jako wolontariuszka do tzw. biura przepisywania książek dla niewidomych Towarzystwa Opieki
nad Ociemniałymi. W dwa lata później wstąpiła do zgromadzenia
Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i otrzymała imię
s. Moniki od Zmartwychwstania. W 1939 r. złożyła pierwsze śluby
zakonne, w 1946 r. wieczyste. W 1936 r. po wstąpieniu do zgromadzenia
powierzono jej prowadzenie całego Działu Książki Niewidomego,
obecnie Działu Braille’a. Siostra Monika wyrosła w domu
pełnym książek i żywiła do nich wielki szacunek i miłość, toteż z
zapałem przejęła przekazaną jej przez późniejszą Matkę Marię
Stefanię bibliotekę brajlowską. Po 40 latach pamiętała, że w roku 1936
zaznaczyła pierwszą książkę numerem 698. Pamięć o takich drobiazgach
jest świadectwem wielkiego zaangażowania. Dział Braille’a składał
się wtedy, oprócz biblioteki, z biura przepisywania książek, w
którym pracowały niewidome kopistki z lektorkami w Laskach i
widzące wolontariuszki w Warszawie i różnych miejscach w Polsce,
drukarni i introligatorni. W dwu ostatnich działach pracowały
zarówno widzący jak i niewidomi. W drukarni przygotowywało się
teksty książek dla biblioteki i podręczniki. Biblioteka dzięki s.
Monice przetrwała wojnę. Siostra uprosiła oficera niemieckiego, żeby
żołnierze bezmyślnie nie zniszczyli książek – niemniej są w
bibliotece egzemplarze ze śladami po zabłąkanych kulach. Niestety, w
czasie wojny spłonęła drukarnia.
Po wojnie s. Monika na nowo zorganizowała prace działu. Przepisywało się głównie literaturę. Siostra Monika miała w swoim pokoju zawsze otwartą maszynę brajlowską, na której pisała, wykorzystując każdą wolną chwilę, szczególnie trudne teksty, nierzadko obcojęzyczne, czasem potrzebne jednemu uczniowi. Tak na przykład dla mnie przepisała osobiście dwa tomy francuskiego tekstu potrzebnego mi na lektorat francuski.
Mniej więcej od roku 1950 druk podręczników
przejął Polski Związek Niewidomych. W tamtych czasach nie było tak dużo
książek brajlowskich, jak dziś, więc niektórzy nauczyciele
ostatnie minuty lekcji, gdy wyczerpali przeznaczony na godzinę
materiał, czytali kawałeczek jakiejś ciekawej lektury. Czasem ostatnia
lekcja przed wakacjami czy feriami była taką okazją. Pamiętam, że mnie
się szczególnie wbiły w pamięć „Pamiętniki polskiej
śpiewaczki” Korolewicz-Wajdowej. Dziś myślę czasem, że to też
była okazja przekonać się, czy nam ta książka się spodoba, a w takim
wypadku był to znak, że trzeba ją udostępnić. Tak robili nieraz też
wychowawcy w internatach. Kiedy nam przeczytano „Słonia
Birarę” Ossendowskiego, to bardzo prędko był na półce w
bibliotece, którą także zajmowała się s. Monika. Przeczytałam tę
książkę cztery razy od początku do końca i oddałam tylko dlatego, że
musiałam. Potem książka ta podzieliła los wielu innych wywiezionych w
ramach komunistycznego czyszczenia bibliotek z niebezpiecznej
literatury. Po kilkudziesięciu latach nowy egzemplarz znalazł się w
bibliotece. Po tym „czyszczeniu biblioteki” zażądano od s.
Moniki sporządzenia nowego inwentarza w ten sposób, żeby każdy
tom, a nie tytuł, miał swój numer. I tu s. Monika okazała się
niesłychanie przewidująca i na początku księgi pozostawiała co
któreś miejsce bez numeru. To pozwoliło wpisywać książki
niedozwolone przez cenzurę na pozostawione wolne miejsca.
W 1942 r. s. Monika zaczęła równolegle z prowadzeniem biblioteki uczyć w szkole podstawowej, a następnie zawodowej.
Siostra Monika uczyła głównie biologii, geografii, chemii, a
poza tym wszystkiego, czego nie bardzo było komu, m.in. rosyjskiego od
roku szkolnego 1951-52 i towaroznawstwa włókienniczego. Zajęcia
były niesłychanie ciekawe – szczególnie geografia, bo z
wielu miejsc na świecie miała własne wspomnienia, którymi umiała
się z uczniami dzielić. Była wymagająca, ale sprawiedliwa i dziś myślę,
że nas niesłychanie szanowała. Cieszyła się sukcesami i martwiła
kłopotami z nauką, zdrowiem i wszelkimi, o których wiedziała.
Przejawiała wielkie poczucie humoru. Kiedy zauważyła coś zabawnego,
śmiała się serdecznie. Raz na biologii kolega zaczął poruszać raz
jednym uchem raz drugim. Na co s. Monika zareagowała z wielkim
śmiechem: „ Stasiu jeszcze raz, jeszcze raz!”. Wojna wielu
niewidomym dzieciom przerwała naukę i po latach okupacji trzeba było
nadrabiać stracony czas i starać się o samodzielność i utrzymanie. W
tej sytuacji wielka i gruntowna wiedza s. Moniki i jej miłość do
uczniów okazały się nie do przecenienia. W latach 1947-48
zorganizowała z pomocą innych lekarzy dwa kursy masażu leczniczego. To
była mordercza praca szczególnie dla Autorki tego
przedsięwzięcia, która już wtedy pracowała w szkole i
organizowała po wojennej ruinie od nowa Dział Braille’a, to jest
biuro przepisywania książek – już bez drukarni - introligatornię
i nade wszystko bibliotekę. Pierwszy kurs masażu był nieliczny liczył
tylko pięciu uczestników dorosłych, którzy już pracowali
w inwalidzkiej spółdzielni w Surhowie, założonej przez Henryka
Ruszczyca. Uczestnikami drugiego kursu byli uczniowie, którym
wojna przerwała naukę i trzeba było się spieszyć z wejściem w dorosłe
życie. Ten kurs liczył 25 osób. Zdobycie takiego samodzielnego
zawodu, było rzeczą wielkiej wagi nie tylko dla tych młodych ludzi, ale
też dla placówek medycznych, w których po wojnie
brakowało wszystkiego, a potrzeby terapeutyczne były wielkie. Masaż był
ponadto zawodem, umożliwiającym pracę często we własnym środowisku, co
w trudnych powojennych warunkach nie było bez znaczenia.
Siostra Monika oprócz prowadzenia stworzonego
przez siebie Działu Braille’a przez ponad 30 lat pracowała jako
nauczycielka i do końca życia towarzyszyła swoim blisko trzystu
wychowankom. Niekiedy mówiono, że s. Monika wyróżnia
uczniów i to jest do pewnego stopnia prawda. Uczniom z jakimiś
szczególnymi talentami poświęcała więcej czasu i więcej uwagi,
starając się pomóc im w wykorzystaniu talentów. Z wieloma
zaprzyjaźniała się bardzo głęboko, jak na przykład ze Stefanią
Skibówną, Edwinem Kowalikiem i innymi. Drugą grupą
wyróżnianą przez s. Monikę, były dzieci pokrzywdzone przez los,
sieroty, albo z dodatkowym kalectwem, np. Grażyna Paprocka.
W 1975 r. ze względu na pogarszający się stan
zdrowia (wzrok i słuch) zaczęła stopniowo wycofywać się z pracy
zawodowej. Prawie do śmierci przychodziła na dyżury do biblioteki.
Siedziała obok mnie i często pomagała w doborze lektury dla ucznia.
Były to wspaniałe godziny, często pełne wspomnień, czasem żartów
i mądrych rad. Siostrze Monice było bardzo trudno rozstać się z
biblioteką.
Siostra Monika nie tylko pracowała. Nade wszystko
była bardzo dobrą zakonnicą. Nawet wtedy, gdy była bardzo stara i
słaba, uczestniczyła w oficjum, wstając, tak jak inne siostry, wczesnym
rankiem. Kiedy ogłoszono pospolite ruszenie do obierania fasolki
szparagowej albo czyszczenia grzybów, zawsze się zgłaszała. Z
tymi grzybami bywało zabawnie z powodu ich pochodzenia, np. w niedzielę
po południu straż leśna przywoziła nam 200 kg grzybów odebranych
grzybiarzom. Na drugi dzień zwykle część tych grzybów podawano
na obiad. Wtedy s. Monika przekomarzała się z s. przełożoną, że nie
będzie ich jeść. Na pytanie: „Dlaczego?”, odpowiedź
brzmiała: „Bo się udławię od przekleństw tych, którym je
odebrano”. Kiedy po uroczystości Pierwszej Komunii Świętej
naszych dzieci (uczyłam religii) wniosłam do refektarza śliczną
karbowaną babę, a refektarka pokrajała ją, s. Monika spytała: „A
skąd to jest? Za kogo to jemy?” Przełożona odpowiedziała:
„Siostra Hieronima przyniosła ze śniadania
pierwszokomunijnego”. Siostra Monika na to: „Z pierwszej
komunii świętej s. Hieronimy? To się trzeba przeżegnać, zanim się
zacznie jeść.” Siedziałyśmy obok siebie w refektarzu. Na prośbę,
żeby mi nałożyła mało czegoś na talerz, odpowiadała: „Za
przyjemność siedzenia koło mnie je się tyle, ile nałożę.”
Siostra Monika zmarła 4 czerwca 1980 r..
s. Hieronima Broniec FSK