Kliknij obraz, by obejrzeć go w powiększeniu
Andrzej Adamczyk - niewidomy, absolwent Lasek, doktor nauk fizycznych, długoletni dyrektor szkół w Laskach
1. Dzieciństwo
Andrzej Adamczyk urodził się w Warszawie 14 marca 1936 roku. Był najstarszym dzieckiem swoich rodziców – Antoniego
i
Józefy z Kramerów. Gdy przyszedł na świat, jego rodzina mieszkała w
jednym z lokali domu czynszowego, przy przedwojennej ulicy Żoliborskiej
na Muranowie. Ojciec, Antoni Adamczyk, z zawodu ślusarz precyzyjny,
pracował w tym czasie w przedstawicielstwie Fiata. Matka, Józefa –
zajmowała się prowadzeniem domu.
Na chrzcie, którego udzielono mu w kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na Nowym Mieście,
otrzymał imiona Andrzej Antoni. Andrzej miał dwóch młodszych braci: Jacka i Bogdana.
Już
od najmłodszych lat odznaczał się nieprzeciętnymi zdolnościami, a
inteligencją przewyższał swoich rówieśników. W 1941 roku rodzice
posłali go do przedszkola przy ul. Mlądzkiej, a od września 1942 roku
Andrzej podjął naukę w Polskiej Szkole Powszechnej nr 167 przy ul.
Grochowskiej w Warszawie (jeszcze przed wybuchem wojny rodzice jego
przenieśli się na Pragę Południe na ulicę Stanisławowską, a później na
Zaliwskiego). W czerwcu 1944 roku Andrzej ukończył drugą klasę szkoły
podstawowej.
Momentem przełomowym w życiu
Andrzeja Adamczyka była środa 13 grudnia 1944 roku. Na ulicy
Zaliwskiego, nieopodal kościoła pod wezwaniem Najczystszego Serca Maryi
przy Placu Szembeka, doszło do eksplozji niewypału. Lekarz udzielający
pierwszej pomocy nie zauważył całego obszaru zranień, ale w warunkach
wojny wysłał matkę z dzieckiem do radzieckiego szpitala wojskowego w
Otwocku. Podróż do Otwocka trwała ponad dwa dni. Na skutek braku
natychmiastowej konsultacji z okulistą Andrzej stracił wzrok. Utrata
wzroku była dla rodziny Andrzeja tragedią. Najboleśniej jednak odczuwał
to Andrzej. „Gdy wychodził na podwórko bawić się z chłopcami, trzymał
się ściany, aby trafić do drzwi, a oni nader często wołali nań „ślepy
Andrzej”. Po latach z goryczą wspominał te chwile: „Nikt mi nie chciał
pomóc! Najwyżej ludzie mi współczuli, a to bolało na równi z
wyśmiewaniem.”
Maria Adamczykowa, żona Andrzeja Adamczyka wspominała: „Najboleśniejszym dla małego, ambitnego chłopca były zgodne
stwierdzenia wszystkich (przy normalnym wśród dzieci licytowaniu się,
kto kim zostanie), że on będzie dziadem pod kościołem. Dorośli nie
przeczyli temu.”
W 1947 roku, Andrzej Adamczyk trafił do Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Tutaj uczył się alfabetu brajla i ukończył klasę trzecią oraz czwartą. Na szczęście dla Andrzeja, Instytut zmienił się w placówkę dla głuchych i matka przeniosła go w 1949 roku do Zakładu w Laskach. Dopiero Laski zmieniły diametralnie jego życie. „W Laskach poznałem radość wiary w Boga zdobywając fundament samodzielnego życia. Jeśli trzeba było po to stracić wzrok, to nie żałuję tego” – napisał Andrzej Adamczyk jako dorosły już mężczyzna. Ale to już następny rozdział niniejszej monografii.
2. Szkoła w Laskach
Szkoła Podstawowa
31
sierpnia 1949 roku matka przywiozła Andrzeja do Zakładu dla Niewidomych
i Ociemniałych w Laskach. To właśnie w Laskach zaakceptował swoje
inwalidztwo i nauczył się z nim żyć. Tu nauczył się samodzielnego
życia, ukończył klasę V, VI, i VII oraz zawarł przyjaźnie, które
przetrwały całe lata. Trafił do bardzo zdolnej i ambitnej klasy.
„Tworzyliśmy taką klasę, którą w Laskach nazywano Uniwersytetem.
Byliśmy zdolni i ambitni, i naprawdę chcieliśmy się uczyć. Nasze
osiągnięcia były widoczne nawet na zewnątrz, poza Laskami.” – wspominał
Stanisław Kozyra, kolega i przyjaciel Adamczyka z klasy.
Andrzej
przyszedł do klasy jako osoba nowa, wszedł w zintegrowaną już grupę
chłopców. Były zatem obawy, kim jest ten nowy uczeń. Szybko zauważono,
że to bardzo miły, dobry i mądry chłopak. Po kilku lekcjach okazało
się, że najszybciej rozwiązuje zadania matematyczne na kubarytmach. To
spowodowało, że stosunek do niego zmienił się – został zaakceptowany.
Do
jego klasy chodzili m.in. Stefan Strzelecki (absolwent SGPiS),
Stanisław Kozyra (absolwent Wydziału Prawa i Administracji UW), Marian
Hartman (absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS, pracownik
Polskiego Radia), Tadeusz Czerwiński (absolwent SGPiS).
Andrzej
Adamczyk zaliczał się do grupy tzw. Minerów – chłopców, którzy utracili
wzrok na skutek wybuchu niewypałów w okresie wojny lub czasie
powojennym. Wojna dała niespotykaną liczbę dzieci – inwalidów, które
straciły wzrok w tak tragicznych okolicznościach. Alicja Gościmska –
wychowawczyni w Laskach, podjęła problem minerów w swej pracy naukowej
z 1951 roku. Pisała ona o minerach w następujący sposób: „Chłopiec,
który został kaleką wskutek zabawy materiałami wybuchowymi przedstawia
specjalny typ dziecka wyjątkowo aktywnego i przedsiębiorczego, o żywej,
samorzutnej inteligencji – dziecka, które i przed utratą wzroku
wybijało się na czoło zespołu rówieśników. A pojawienie się kilkunastu
takich chłopców w internacie wniosło w życie niewidomych ożywczy powiew
świata widzących.” Podobnie jak większość minerów i Andrzej Adamczyk
brał udział w wielu zabawach i grach sportowo-zręcznościowych. W wolnym
czasie chłopcy grali w karty, szachy, urządzali zapasy tzw. barowanie,
podciągali się na przewijaku (trapezie) i ćwiczyli przewroty. Znajomi z
klasy wspominają Adamczyka jako chłopca wysportowanego i niesłychanie
sprawnego fizycznie. „Zapamiętałem go jako chłopca zwinnego fizycznie,
sprawnego ruchowo. Podczas zapasów, tzw. barowania, owszem kładłem go
na ziemię, bo byłem silniejszy, ale na łopatki nie mogłem go nigdy
położyć, bo zawsze mi się wywinął” – powiedział S. Kozyra.
Innym
razem dochodziła do głosu młodzieńcza brawura i odwaga: Chcąc popisać
się przed dziewczętami (które pojawiły się w klasie w 1951 roku wskutek
połączenia szkół męskiej i żeńskiej), skakał ze swojej ławki na stolik
nauczyciela, a kiedy indziej wyskakiwał na podwórko z okna pierwszego
piętra budynku św. Stanisława (co prawda piętro nie było zbyt wysokie,
ale sam pomysł – szalony). Stanisław Kozyra wspomniał jeszcze jedną
sytuację z czasów szkolnych: „Innym znowu razem przystawialiśmy do
Galerii na wielkiej sali w domu św. Stanisława drabinkę malarską. Jak
się stawało na szczycie tej drabinki, i wyciągnęło ręce, to tylko
czubkami palców można było dotknąć barierki od balkonu Galerii. Andrzej
wchodził na drabinę, podskakiwał i wciągał się po barierce. Ja bałem
się podskoczyć, więc dziewczyny musiały wciągać mnie na balkon. On,
chociaż niewysokiego wzrostu – sam tam wchodził. To dowodzi sporej
odwagi Andrzeja”.
Dzięki wrodzonym
zdolnościom, nauka przychodziła mu z łatwością. Chętnie pomagał w
lekcjach kolegom, którzy mieli jakieś trudności. Był uzdolniony zarówno
intelektualnie, jak i manualnie. „To był bardzo zdolny dzieciak, dobry
uczeń, ale
nie kujon. Nauka szybko wchodziła mu do głowy, dlatego
miał dużo czasu na zabawę. Kiedyś podczas lekcji matematyki wraz ze
Stefanem Strzeleckim grali pod ławką w szachy. Zauważył to ówczesny
kierownik szkoły, pan Zygmunt Serafinowicz. Podszedł do nich znienacka
i zapytał: Któremu dziś sprzyja szczęście?” – opowiadał S.Kozyra.
Siostra Hieronima Broniec, koleżanka Andrzeja Adamczyka z klasy, wspominała: „Zapamiętałam Andrzeja, jako jednego
z lepszych uczniów tej klasy. Minerzy to chłopcy ciekawi wszystkiego. Andrzej był przede wszystkim niesłychanie sprawny
fizycznie.
Oprócz tego, że wysportowany, był również niesłychanie zdolny.
Kierownik szkoły pan Serafinowicz, gdy czytał semestralne oceny, to
przy Adamczyku i Strzeleckim mówił: nie będę czytał, bo nudno – same
piątki. Był perfekcjonistą, jak się uczył czegoś, to do końca.
Pamiętam, jak wspólnie z Hanką robił na spółkę sweter (na zajęciach z
dziewiarstwa)…”
Andrzej wykazywał zdolności
i zainteresowania w wielu kierunkach. Oczywiście szczególnym
zamiłowaniem darzył nauki ścisłe, ale oprócz tego bardzo lubił też
literaturę, muzykę oraz zajęcia sportowe i wszelkie formy
majsterkowania. Młodsze dzieci często przychodziły do niego z prośbą,
by naprawił im zepsute zabawki i inne urządzenia. Potem przekazał te
umiejętności majsterkowicza, swojemu synowi Piotrkowi, z którym
wspólnie majsterkowali w piwnicy. Był muzykalny. Śpiewał basem w
szkolnym chórze – chór prowadził wtedy pan Friemann – profesor
lwowskiego konserwatorium, który po wojnie trafił do Lasek. Przez rok
uczył się również Adamczyk gry na fortepianie, lecz później zaniechał
tego zajęcia.
„Zdecydowanie ortografii nie lubił. Natomiast lubił czytać, zresztą był powszechny obowiązek czytania – pół godziny codziennie każdy musiał czytać (i nikt nie zwolnił z tego obowiązku ucznia; prędzej zwolniono z nabożeństwa niż z czytania).” – powiedziała s. Hieronima. Być może to zamiłowanie do literatury zaszczepiła w małym Adamczyku długoletnia wychowawczyni z internatu chłopców pani Ogórkowa, córka generała wojsk carskich, kobieta szerokiego serca, głębokiej wiary i prawdziwego humanizmu. „To była Mama. Ona nam bardzo dużo czytała książek czarnodrukowych. Chodziliśmy do niej wręcz procesjami.” – wspominał S.Kozyra.
Andrzej Adamczyk lubił sport – już jako uczeń Lasek jeździł na łyżwach i nartach. Jako kolega, był bardzo uczynny, zawsze pomógł, gdy zachodziła potrzeba – nie tylko w lekcjach. „To był typ tzw. Brat-Łata, równy kolega. Bardzo życzliwy” – zdaniem przyjaciela z klasy. Wśród niektórych kolegów, miał opinię zasadniczego i poważnego chłopca, który naukę traktował serio. W Laskach organizowane były w starszych klasach wieczorki taneczne, na które zapraszane były m.in. widzące dziewczyny z Liceów Warszawskich. Andrzej lubił tańczyć i cieszył się powodzeniem u dziewczyn. „Był bardzo wrażliwym człowiekiem, nawet powiedziałbym, że romantykiem. Miał powodzenie u dziewczyn, nie tylko tych z Lasek, ale też u widzących dziewczyn, które przyjeżdżały do zakładu w Laskach na różnorodne spotkania i imprezy” – mówi S. Kozyra. Na jednym z takich wieczorków – poznał swoją przyszłą żonę, Marię Darską.
Zasadnicza Szkoła Zawodowa w Laskach
W
czerwcu 1952 roku Andrzej Adamczyk ukończył szkołę podstawową, a we
wrześniu tegoż roku rozpoczął naukę dziewiarstwa w Zasadniczej Szkole
Zawodowej w Laskach. Tu, na skutek buntu (w 1953 roku) ambitnych
uczniów kursu dziewiarstwa, powstały podwaliny nowej, a zarazem
niezwykle nowatorskiej spółdzielni inwalidów – Nowej Pracy Niewidomych.
„W 1952 roku klasa, do której należałem, rozpoczęła szkolenie zawodowe
w dwu kierunkach – jedna grupa – w dziewiarstwie maszynowo-ręcznym,
druga – w tkactwie. Ja trafiłem do dziewiarzy. Program przewidywał
opanowanie stosunkowo prostych czynności potrzebnych do produkcji
nieskomplikowanych wyrobów dziewiarskich. Zespół nasz po pierwszym
półroczu zaczął wyrażać głośno niezadowolenie z powodu monotonnej
pracy. Było to w przykry sposób odczuwane przez personel warsztatów i
prowadziło do złej atmosfery. Pan Ruszczyc był tym bardzo zmartwiony.
Kiedyś, podczas zajęć warsztatowych, odbył z nami w obecności
nauczycieli bardzo zasadniczą rozmowę, w której zarówno nauczyciele,
jak i uczniowie przedstawili swoje racje. Narzekania ustały, ale
jednocześnie wprowadzono w większym zakresie zdobienie produkowanych
swetrów według pomysłów uczniów… Doszło do tego, że każdy sweter był
inaczej ozdabiany. Wytworzyło się swego rodzaju współzawodnictwo” –
mówił Kazimierz Lemańczyk6, starszy kolega Adamczyka z kursu
dziewiarstwa i tkactwa, tak wspominał owy bunt: „Adamczyk niejako
wywołał temat w Laskach, w czasie szkolenia w dziewiarstwie, kiedy to
uczniowie wykonywali nudne, proste czynności przy maszynie
dziewiarskiej. Uczniowie zaczęli się buntować, bo to ich nie rozwijało
i nie dawało żadnej satysfakcji ani zadowolenia. Ruszczyc pod wpływem
tego buntu zaczął myśleć, aby stworzyć pracę dla niewidomych, która
byłaby ciekawsza i dawała zadowolenie. Udał się wtedy do Cepelii i
nawiązał kontakty z plastyczkami, aby dziewiarstwo wykonywane przez
niewidomych było dziewiarstwem artystycznym (oczywiście trudniejszym w
wykonywaniu). Na skutek tego działania zostały zorganizowane w Laskach
kursy projektowania, kursy zdobienia w zakresie dziewiarstwa i tkactwa
artystycznego. Te kursy miały miejsce w latach 1954-55.” (…)
Trzyletnią Zasadniczą Szkołę Zawodową, Andrzej Adamczyk skończył 30 czerwca 1955 roku uzyskując dyplom mistrzowski
dziewiarza. Uzyskanie dyplomu, poprzedziły egzaminy zdawane przez
uczniów laskowskiej zawodówki – w Izbie
Rzemieślniczej.
3. Szkoła Średnia – Liceum dla Pracujących nr 1 w Warszawie
W
okresie od lutego 1956 do sierpnia 1957 roku, Andrzej Adamczyk pracował
jako szczotkarz w Spółdzielni Ociemniałych Żołnierzy w Warszawie. Tam
zawarł bliższą znajomość ze starszym kolegą (również absolwentem Lasek)
Andrzejem Skórą. Praca przy nawlekaniu szczotek nie zaspokajała ambicji
zawodowych żadnego z chłopców, natomiast miała charakter mechaniczny i
dawała sporo wolnego czasu, który można było mądrze zagospodarować (np.
rozwiązując zadania z matematyki lub fizyki). Toteż obaj koledzy
postanowili podjąć naukę w szkole średniej.
Poziom szkoły w
Laskach był na tyle wysoki, że można było zdawać egzamin z materiału
klas licealnych VIII-X, a ostatnią – XI klasę liceum, ukończyć w trybie
wieczorowym. Do egzaminów kwalifikujących do szkoły średniej uczyli się
wspólnie po pracy po 5-6 godzin dziennie, notując brajlem wszystko, co
istotne.
Okres ten Andrzej Skóra wspominał w następujący sposób:
„Do języka polskiego i matematyki zaangażowaliśmy płatnych lektorów –
fachowców w tych przedmiotach. Z pomocą finansową przyszedł nam wtedy
prezes Zarządu Głównego PZN – M. Michalak. Pozostałe potrzeby w
dziedzinie korepetycji opłacaliśmy z własnych funduszy. W przedmiotach
łatwiejszych korzystaliśmy z pomocy społecznych lektorów. Byli to
przeważnie bardziej dojrzali uczniowie szkół średnich, studenci mający
dobre chęci i dysponujący wolnym czasem… Egzaminy zdaliśmy obaj z
wynikami pozytywnymi i przyjęto nas do XI klasy Liceum dla Pracujących
nr 1 przy ul. Międzyborskiej”.
W Liceum tym, niewidomi uczniowie
spotkali się z ogromną życzliwością ze strony dyrekcji, co pomogło im w
przezwyciężeniu oporów niektórych pedagogów oraz różnych trudności
natury technicznej. Trzeba, bowiem pamiętać, że było to ogólne liceum,
a nie szkoła przystosowana dla niewidomych. Przychylność okazywało
również kierownictwo Spółdzielni Ociemniałych Żołnierzy – zwalniając
Adamczyka i Skórę z dwóch ostatnich godzin pracy.
(…) Maturę zdał
w maju 1957 roku. Prace pisemne, niewidomi maturzyści, dyktowali z
brajla wyznaczonemu nauczycielowi. Egzaminy ustne natomiast nie
sprawiły im żadnego kłopotu. W ówczesnych czasach, świadectwo
dojrzałości zdobyte przez niewidomego człowieka – to było ważne i
wielkie osiągnięcie. Stanowiło nie tylko furtkę do szerszych perspektyw
zawodowych i naukowych, ale było przykładem i bodźcem dla niewidomych
kolegów i koleżanek do podejmowania dalszego kształcenia.
W
sierpniu 1957 roku, Adamczyk wraz z kolegą z Liceum przenieśli się do
Spółdzielni Nowa Praca Niewidomych, której byli założycielami.
4. Nowa Praca Niewidomych
Jesienią,
1955 roku został zorganizowany dla niewidomych absolwentów dziewiarstwa
i tkactwa, dwumiesięczny kurs wzornictwa artystycznego z zakresu
konfekcji w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Kurs był rozszerzeniem
wcześniejszego szkolenia; obejmował jednak znacznie szerszy materiał i
miał odpowiednio wysoką rangę. Na ten kurs słuchacze musieli codziennie
dojeżdżać z Lasek do Warszawy. W szkoleniu brali udział uczniowie,
którzy w niedalekiej przyszłości mieli stanowić trzon nowego zakładu
pracy. Założycieli spółdzielni było 24. Nie sposób ich wszystkich
wymienić, ale w ich szeregach znaleźli się: Andrzej Adamczyk, Kazimierz
Lemańczyk – wieloletni prezes, Wacław Czyżycki, Stanisław Kozyra,
Stefan Strzelecki – przewodniczący rady nadzorczej, Henryk Ruszczyc,
Marian Hartman, Jan Krempa, Andrzej Skóra i inni.
Andrzej Adamczyk
pracował w „Nowej Pracy Niewidomych” jako dziewiarz i tkacz od sierpnia
1957 do października 1961 roku. Brał tam czynny udział w pracach
samorządowych i w komisji kulturalno-oświatowej. Przez kilka lat pełnił
również funkcję przewodniczącego Rady Nadzorczej Spółdzielni.
7
kwietnia 1958 roku Andrzej Adamczyk w kaplicy laskowskiej zawarł
związek małżeński z Marią Darską. Małżeństwu pobłogosławił ks. Tadeusz
Fedorowicz. Ze związku tego przyszło na świat troje dzieci – syn Piotr
oraz córki: Magdalena i Monika.
5. Studia na Wydziale Matematyczno-Fizycznym UniwersytetuWarszawskiego
Zdana
matura w Liceum Ogólnokształcącym rozbudziła tylko naukowe ambicje
Andrzeja Adamczyka i pokazała, że niewidomy może z powodzeniem kończyć
szkoły ogólnodostępne dla osób widzących.
W październiku 1961 roku
rozpoczął studia dzienne na Wydziale Matematyczno-Fizycznym
Uniwersytetu Warszawskiego. Andrzej Adamczyk miał umysł ścisły, a przy
tym był człowiekiem o nieprzeciętnych zdolnościach i inteligencji. Na
kierunek swoich studiów wybrał fizykę. Uczelnia z trudem zaakceptowała
tenże kierunek studiów, gdyż żywiła obawy, iż uczelnia nie jest
przystosowana do nauki osób niewidomych na tym właśnie kierunku.
Wiadomym jest, iż z fizyką łączy się ogromna liczba doświadczeń,
pomiarów, badań i z tym niewidomy uczeń może mieć trudności. Toteż
niejako za plecami studenta Adamczyka, po doskonale zdanych egzaminach
z pierwszego roku, uczelnia postanowiła przenieść go na kierunek
matematyczny. Wychodzono z założenia, że niewidomy student, choćby
najzdolniejszy, nie może studiować fizyki. Andrzej Adamczyk mógł
kontynuować naukę fizyki teoretycznej tylko dzięki wstawiennictwu
swoich dwóch profesorów.
Niewidomy student musi włożyć dużo więcej
pracy w naukę niż jego widzący kolega i niejednokrotnie skazany jest na
pomoc widzących kolegów, lektorów, wolontariuszy, członków rodziny. Tak
też było i w przypadku Andrzeja Adamczyka. Miał on sporą pomoc w swoich
kolegach i żonie, którzy pomagali w opracowywaniu notatek i zagadnień
na wykłady. Część wykładów nagrywał za zgodą swoich profesorów i
wykładowców na taśmę magnetofonową. Korzystał też z pomocy lektora
podczas pisania pracy magisterskiej.
Studia
ukończył w 1966 roku, zdając wszystkie przewidziane programem egzaminy.
Pracę magisterską pod tytułem: „Struktura nieskończonej
relatywistycznej algebry zgodnej ze wzorem masowym Gell-Manna-Okubo”
obronił 26 lipca 1969r. Została ona oceniona na piątkę. Podczas
zbierania materiałów do tejże pracy dyplomowej pomagała mu młodziutka
studentka matematyki, późniejsza nauczycielka w szkole w Laskach –
Małgorzata Pawełczak-Placha. Ten okres wspomina w rozmowie ze mną, w
następujący sposób: „Zaczynałam swoją pracę na rzecz niewidomych w
duszpasterstwie niewidomych na Piwnej. (…) Pan Adamczyk również należał
do tego duszpasterstwa i ja jako wolontariuszka stałam się jego
lektorką. Pomagałam mu podczas zbierania przez niego materiałów do
pracy magisterskiej. Zostawiał u siebie w domu na biurku magnetofon i
książki z zaznaczonymi stronami, a ja je czytałam, objaśniałam rysunki,
wykresy i wszystko nagrywałam na magnetofon. Jako studentka wydziału
matematyczno-fizycznego mogłam dokładnie z każdą kreską ułamkową,
znakami całki czy pierwiastka odczytać zapisy z książek.”. Na moje
pytanie o pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Andrzej Adamczyk,
pani Małgorzata Pawełczak-Placha odpowiedziała: „Przede wszystkim pan
Adamczyk w ogóle nie robił wrażenia osoby niewidomej. Być może wynikało
to z tego, że stracił wzrok jako 8-letni chłopiec i był osobą
ociemniałą. Jeśli ktoś pierwszy raz się z nim spotykał, to dopiero po
pewnym czasie orientował się, że Adamczyk jest osobą niewidomą. Miał
niezwykle ujmujący uśmiech, bardzo sympatyczny oraz przyjemny głos.
Odznaczał się ładnym sposobem mówienia, precyzyjnością wypowiedzi,
ścisłym umysłem. Zawsze wiedział, co ma do powiedzenia.”
Andrzej Adamczyk był bardzo dobrym studentem, od drugiego roku studiów otrzymywał stypendium naukowe (jako jeden
z
trzech wyróżniających się, spośród 140 studentów), które było podstawą
finansów całej rodziny. Dodatkowo udzielał korepetycji z matematyki, co
pozwoliło podreperować domowy budżet. Jeszcze podczas studiów, w 1964
roku, na zlecenie Polskiego Związku Niewidomych i Wydawnictw Szkolnych,
podjął niezwykle cenną pracę nad adaptacją podręczników dla potrzeb
niewidomych (pracę tę kontynuował do roku 1976). Adaptacje podręczników
polegały nie tylko na zastąpieniu rysunku opisem, ale i na
upraszczającym lub rozwijającym prezentowaniu tematów. Łącznie
adaptował 19 podręczników.
W latach 1967-68, Adamczyk
współpracował z różnymi elektronicznymi ośrodkami obliczeniowymi w
Warszawie, natomiast w roku szkolnym 1968-69 pracował jako nauczyciel
fizyki w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach.
6. Praca w Instytucie Badań Jądrowych
W
październiku 1969 roku, Andrzej Adamczyk podjął pracę w VII Zakładzie –
Teorii Jądra Atomowego w Instytucie Badań Jądrowych. Był stażystą. W
Instytucie Badań Jądrowych, Adamczyk spełniał się jako wytrawny fizyk i
awansował na stanowisko asystenta, a następnie starszego asystenta.
O jego pracy, ówczesny kierownik Zakładu Teorii Jądra Atomowego, a równocześnie promotor pracy doktorskiej, docent
dr hab. Ryszard Rączka, powiedział: „…Andrzej Adamczyk
zajmuje się problemami rozwiązywania równań operatorowych
w
mechanice kwantowej i kwantowej teorii pola. Dzięki swoim uzdolnieniom,
wytrwałości oraz pracowitości, stał się cenionym specjalistą w tej
dziedzinie…W dziedzinie nauk ścisłych, jak np. fizyka teoretyczna,
całkowity brak wzroku nie przeszkadza w twórczej pracy naukowej i w
osiąganiu pełnowartościowych rezultatów.” Fizyka jest jego pasją, tak
więc, pracując w Instytucie Badań Jądrowych, Adamczyk otworzył przewód
doktorski w dziedzinie fizyki teoretycznej. Tematem rozprawy obrał:
Nowe kowariantne równania falowe dla grupy Poincare dla grup wyższych
symetrii w teorii cząstek elementarnych. Praca ta, została wysoko
oceniona przez recenzentów, a jej obrona (dysertacja) otrzymała
wyróżnienie. W dniu 28 czerwca 1979 roku, Andrzej Adamczyk obronił
pracę doktorską i otrzymał stopień naukowy doktora nauk fizycznych.
W roku 1975, będąc jeszcze pracownikiem IBJ, Andrzej Adamczyk podjął pracę jako nauczyciel fizyki w Laskach.
7. Polski Związek Niewidomych
Będąc
jeszcze uczniem szkoły w Laskach, 27 stycznia 1953 roku, Andrzej
Adamczyk wstąpił do Polskiego Związku Niewidomych. Od 1956 roku
pracował społecznie w kole PZN dla okręgu Warszawa-Śródmieście, a w
połowie lat 60-tych został powołany przez Zarząd Główny Polskiego
Związku Niewidomych do Rady Naukowej. Będąc członkiem tej Rady
odpowiadał za pomoce szkolne i tyflotechniczne. W lutym 1986 roku,
Adamczyk został przewodniczącym Rady Naukowej. W 1975 roku wybrano
Andrzeja Adamczyka na stałego przedstawiciela Polski w Komisji Pomocy
Technicznych dla Niewidomych, przy Europejskim Komitecie Regionalnym
Światowej Rady Pomocy Niewidomym.
W październiku 1981 roku,
podczas VIII Krajowego Zjazdu Delegatów PZN Andrzej Adamczyk został
wybrany wiceprzewodniczącym Zarządu Głównego PZN. Tę funkcję pełnił
prawie przez dwie kadencje, aż do listopada 1988 roku. Była to praca
społeczna na rzecz środowiska niewidomych.
Prawdziwą pasją Andrzeja Adamczyka były komputery, zwane dawniej elektronicznymi maszynami cyfrowymi. Tematyką
tą
interesował się już od 1963 roku. W informatyce właśnie upatrywał nowe
możliwości zawodowe dla osób z inwalidztwem wzroku. Można śmiało
powiedzieć, że dyrektor Adamczyk był prekursorem szkolenia niewidomych
informatyków w Polsce. We wrześniu 1973 roku opracował Memoriał w
sprawie możliwości i potrzeby udostępnienia niewidomym zawodu
programisty elektronicznych maszyn cyfrowych. Opublikował także cykl
artykułów na temat metod i technik szkolenia niewidomych programistów w
różnych krajach.
Zainteresowania komputerami były tak silne, że dyrektor Adamczyk nawiązał współpracę z prof. Leonem Łukasiewiczem
z
Centrum Obliczeniowego PAN. Profesor Leon Łukasiewicz kierował
pierwszym w Polsce, cztero-osobowym Zespołem Niewidomych Programistów
przy Polskiej Akademii Nauk. W 1981 roku powstał w Laskach specjalny
zespół konstrukcyjno-badawczy, złożony z wybitnych inżynierów. W 1983
r. nawiązali oni współpracę z Instytutem Biocybernetyki i pracowali nad
zastosowaniem mowy syntetycznej do urządzeń dla niewidomych. Już w 1985
roku, opracowana w tym zespole (kierowanym przez Andrzeja Adamczyka)
mowa syntetyczna, znalazła zastosowanie w konkretnych urządzeniach
tyflotechnicznych.
Andrzej Adamczyk kładł
szczególny nacisk na niezależność osoby niewidomej od osób widzących
oraz integrację inwalidy wzrokowego z resztą społeczeństwa. Każdy,
choćby najmniejszy sukces niewidomego, cieszył go, jak jego własne
osiągnięcie. W jednym ze swoich artykułów prasowych pisał: „Każde
osiągnięcie któregokolwiek spośród niewidomych jest naszym wspólnym
osiągnięciem. W tym samym stopniu dotyczy to niepowodzeń. Integracja
inwalidów wzrokowych w społeczeństwie ludzi widzących jest procesem
zacierania różnic między ludźmi, różnic między pełnosprawnymi i tymi,
którzy swoje ograniczenia fizyczne rekompensują wzmożonym wysiłkiem lub
za pomocą odpowiednich usprawnień technicznych. Indywidualne sukcesy i
niepowodzenia tworzą aktualny obraz sytuacji niewidomych w naszym
społeczeństwie”
Andrzej Adamczyk był człowiekiem o szerokich
horyzontach. Nie dawał się zamykać w jakieś schematy i to, że ma na
wszystko swoje zdanie – wielu denerwowało. Dał się poznać jako
bezkompromisowy poszukiwacz prawdy. Nie był dyplomatą, nie wchodził w
żadne układy i mówił prawdę prosto w oczy. Przez to niejednemu się
naraził. Był wymagający i miał zdecydowaną postawę w stosunku do
wszelkich nieuczciwości. To było w jakimś sensie niewygodne dla ludzi,
także tych, którzy z nim współpracowali. Za taką postawę płaci się
wysoką cenę.
8. Laski
Rok
1976 stanowił ogromny przełom w życiu Andrzeja Adamczyka. Pracując
jeszcze w Instytucie Badań Jądrowych, po rocznym nauczaniu fizyki w
Ośrodku dla Niewidomych w Laskach, otrzymał propozycję objęcia
stanowiska Dyrektora Szkół Zawodowych. Decyzja nie była łatwa ani
prosta. Z jednej strony otwarty przewód doktorski i kariera naukowa w
Instytucie Badań Jądrowych, z drugiej - praca w służbie niewidomemu
dziecku. Jedna z osób pracujących w Laskach, powiedziała mi, że z tym
problemem poszedł na grób założycielki Lasek – Matki Elżbiety Róży
Czackiej, a gdy wrócił, to zdecydowanie powiedział: „Już podjąłem
decyzję.” W 1977 roku zakończył pracę w IBJ i oficjalnie został
Dyrektorem Szkół Zawodowych w Laskach.
Z dniem, 1 sierpnia 1981 roku Andrzej Adamczyk objął stanowisko dyrektora Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Róży
Czackiej
w Laskach. Na tym stanowisku pozostał aż do śmierci, do roku 1989.
Dyrektor Andrzej Adamczyk odniósł ogromne zasługi dla rozwoju Ośrodka w
Laskach. „Całą swoją energię skupił na udoskonalaniu pracy
wychowawczej, na poszukiwaniu nowych form szkolenia i zatrudnienia dla
osób niewidomych”. – napisał Władysław Gołąb w jednym ze swoich
artykułów. Podczas rozmowy ze mną dodał: „Był człowiekiem, który od
samego początku miał wizję szkoły, miał wizję tego, czym chce kierować.
Adamczyk jako dyrektor wiedział, czego chce i do czego wytrwale dąży.”
Andrzej Adamczyk jako Dyrektor Ośrodka w Laskach.
„Dyrektor
Andrzej Adamczyk żywo uczestniczył w tym, co działo się w Laskach.
Wydawał polecenia nie zza biurka, ale chodził po placówkach, hospitował
zajęcia, bywał w placówkach. Zdarzało się nawet, że musiał nocować w
Laskach, bo do późna odwiedzał placówki, internaty. To nie była praca
„od – do”, tylko nieustanna praca na rzecz Lasek. On nie czekał za
biurkiem, aż ktoś przyjdzie, przyniesie dokument, zgłosi problem – sam
wychodził naprzeciw tym placówkom.”– wspominał dyrektora Adamczyka
Józef Placha. (…) Pracownicy Lasek pamiętają kadencję pana Adamczyka
jako „mocny akcent na wszystkie nowe środki (głównie opierające się na
rozwoju urządzeń elektronicznych), które mogą mieć zastosowanie w
kształceniu osób niewidomych. Głównym problemem osób niewidomych –
powiedział obecny dyrektor Ośrodka w Laskach, Piotr Grocholski – jest
przede wszystkim dostęp do informacji. Andrzej Adamczyk, świadomy tego,
starał się ułatwić młodzieży dostęp do wszelkiego typu informacji, z
wykorzystaniem nowoczesnej techniki.”
Siostra Elżbieta Więckowska,
wieloletnia pracownica Ośrodka w Laskach, podsumowała okres Andrzeja
Adamczyka na stanowisku dyrektora ośrodka następująco: „Panował nad
sytuacją. Bez apodyktycznego zarządzania. Pracował dużo, pracował jakby
wiedział, że czas jest krótki. Pracował bardzo intensywnie. Poza
zajęciami w Ośrodku, prowadził prace w Związkowe w PZN i wykładał na
WSPS z zakresu tyflotechniki. Jako fizyk rozumiał duszę urządzeń, o
których mówił i w tym temacie tyflotechnicznym ciągnął Laski do przodu.
Do PZN przyjeżdżały różne delegacje zagraniczne, Adamczyk bardzo
pilnował, aby te delegacje zawadziły o Laski. To był człowiek, który
nie bał się nowych rzeczy.”
Andrzej
Adamczyk cieszył się szacunkiem zarówno u uczniów, nauczycieli jak i
reszty współpracowników. Był człowiekiem całkowicie oddanym sprawie
osób niewidomych i Ośrodkowi w Laskach. Nie szczędził trudu i wysiłku
wkładanego w rozwój Ośrodka oraz modernizację edukacji niewidomych
dzieci. Wymagał przede wszystkim od siebie, ale również od nauczycieli.
Adamczyk uważał, że nauczyciele i wychowawcy nie mogą wymagać od
uczniów, jeśli najpierw sami nie wymagają od siebie.
„Pan Adamczyk był moim dyrektorem przez cztery lata. Był szefem bardzo wymagającym. Sam nieprzeciętnie uzdolniony…
Bardzo
rzetelnie podchodził do swoich obowiązków i wymagał, aby pracownicy
pedagogiczni: nauczyciele, wychowawcy byli profesjonalnie przygotowani
do pracy z dzieckiem niewidomym. Podczas hospitacji zajęć prowadzonych
przez wychowawczynie, zwracał też uwagę na ich zaangażowanie,
odpowiedzialne, serdeczne podejście do spraw dziecka. Chętnie
przychodził na nasze zebrania wychowawcze w internacie, nigdy nie
odmawiał, kiedy był zapraszany na przedstawienia, czy montaże
słowno-muzyczne w wykonaniu naszych dziewcząt, organizowane z okazji
różnych świąt i internatowych spotkań”. – wspominała ówczesna
kierowniczka internatu dziewcząt, s. Anna Maria Sikorska.
Kładł
szczególny nacisk na odpowiednie przygotowanie kadry do pracy z
niewidomym dzieckiem. Systematycznie doskonalił nauczycieli oraz swój
warsztat pracy. W latach 1983-1985 był słuchaczem Podyplomowego Studium
Pedagogiki Specjalnej w Wyższej Szkole Pedagogiki Specjalnej w
Warszawie, o specjalności Rewalidacja Niewidomych i Niedowidzących.
Ukończył to studium 02 lutego 1985 roku, z wynikiem bardzo dobrym.
Wprowadził w Laskach powszechny obowiązek znajomości pisma brajla przez
nauczycieli. Jako szef, był stanowczy, wymagający, ale sprawiedliwy i
ludzki. Rozumiał pracownika i potrafił wczuć się w jego sytuację. Te
cechy osobowości Andrzeja Adamczyka były bardzo cenione wśród
współpracowników. „Czułem wymagającą rękę mojego przełożonego, a
jednocześnie miałem do niego ogromne zaufanie, że w każdej chwili i w
każdej sprawie mogę do niego pójść. Kiedyś poszedłem do dyrektora
Adamczyka z moją osobistą prostą sprawą (zupełnie niezwiązaną z
funkcjonowaniem Ośrodka). Reakcja dyrektora Adamczyka była
natychmiastowa. Zrozumiał moją sytuację, wczuł się w nią i skutecznie
zareagował, pozytywnie rozwiązując problem. To zdarzenie wzmocniło
jeszcze moje zaufanie do pana Adamczyka i poczucie, że można
do niego zwrócić się z każdą sprawą, nie tylko służbową” – mówił pan Józef Placha.
Siostra
Elżbieta Więckowska stwierdziła: „Był takim szefem, że można było do
niego przyjść i powiedzieć: „panie dyrektorze sknociłam, niech mnie pan
ratuje”. Zwierzchnik lojalny w stosunku do podwładnych. Pomyłki
wybaczał, ale najpierw delikatnie wytknął błąd. W sytuacjach
konfliktowych reagował szybko, stanowczo i trafnie. Dawał mi poczucie
bezpieczeństwa jako dyrektor i zwierzchnik”.
Trzeba
także podkreślić, że Andrzej Adamczyk był człowiekiem dialogu. Był
otwarty na argumenty innych. Często wywoływał dyskusje na dany temat i
pozwalał się ludziom wypowiedzieć. Zawsze wysłuchał zdania innych,
niezależnie od
podjętych przez siebie decyzji. Jeden z pracowników Lasek
powiedział: „Nie lubię dyskusji z dyrektorem Adamczykiem, bo
on
jak walec, miażdży człowieka logiką argumentów”. Mecenas Władysław
Gołąb nie zgadza się z tym stwierdzeniem, gdyż wielokrotnie mógł się
przekonać, że dyrektor Adamczyk potrafił zmienić swoje zdanie, jeśli
dostarczono mu logicznych, służących dobru i prawdzie argumentów. Wtedy
przyznawał rację przeciwnikowi w dyskusji i mówił: „Przemyślałem
jeszcze raz tę sprawę i przyznaję, myliłem się”. W jednym z artykułów
prasowych Władysław Gołąb napisał: „Gorąco potrafił bronić tego, co
uznawał za słuszne. W dyskusji był trudnym przeciwnikiem, bo
wszechstronną wiedzę łączył ze ścisłym, logicznym rozumowaniem. Mimo to
potrafił przyjąć stanowisko przeciwnika, o ile o słuszności swych racji
umiał go przekonać. On tylko dążył do prawdy i jej bronił z taką
ogromną żarliwością”.
Będąc dyrektorem
Szkół Zawodowych, a później całego Ośrodka, nigdy nie patrzył z góry
swojego stanowiska, nie wywyższał się i nie traktował sprawowanej
funkcji jako piedestału. Cały czas miał kontakt z uczniami, nie
ograniczał się tylko do wydawania poleceń i ścian gabinetu. Wychodził
naprzeciw potrzebom uczniów i nauczycieli.
Relacje Adamczyka z dziećmi i młodzieżą.
„Uchodził za człowieka mocnego, czasem nawet apodyktycznego, ale jego słabością były dzieci. Dla nich miał zawsze
miękkie
serce. Nieraz całe godziny poświęcał na rozwiązywanie trudnych spraw
wychowawczych. Jego wielkim zmartwieniem był los dzieci niewidomych,
głębiej upośledzonych, dla których nie ma miejsca w żadnej ze szkół
polskich.” – napisał Władysław Gołąb.
Dyrektor Adamczyk miał
fantastyczny kontakt z dziećmi i młodzieżą. Kochał młodzież i był
niezwykle oddany sprawom młodzieży. Jego decyzje zawsze były z myślą o
dobru dziecka. Żywo interesował się uczniami, ich pracą,
zainteresowaniami i problemami. „Rozmawiał z uczniami, chodził do
internatu, chodził po placówkach. On znał wszystkich uczniów po imieniu
z całego Ośrodka. On ich wszystkich rozpoznawał po głosie. Uczniowie
także rozpoznawali go po głosie, bo był ciepły i charakterystyczny” –
powiedziała nauczycielka matematyki w Laskach, pani Małgorzata
Pawełczak-Placha.
Matka Generalna Zgromadzenia Sióstr
Franciszkanek Służebnic Krzyża, siostra Anna Maria Sikorska, była
wówczas kierowniczką internatu dla dziewcząt w Ośrodku w Laskach.
Dyrektora Adamczyka wspomina następująco: „Był człowiekiem poważnym,
konkretnym a jednocześnie wrażliwym i otwartym. Ważny był dla Pana
Andrzeja drugi człowiek. Szczególnie interesował się losem naszych
absolwentów, często wspierał ich finansowo, pomagał znaleźć pracę,
organizował pomoc dla podejmujących studia czy wyjeżdżających za
granicę. Lubił dzieci, pochylał się nad ich „dużymi” problemami,
rozmawiał, chwalił, cieszył się ich radością, żartował z nimi, miał dla
nich czas. Był dobrym pedagogiem, uważnym, słuchającym. Zawsze jego
decyzje były na korzyść dziecka.”
Andrzej Adamczyk był dla swoich
uczniów prawdziwym autorytetem. Uczniowie wiedzieli, że ich dyrektor
był jednym z nich, siedział w tych samych ławkach, pokonywał te same
trudności, uczył się w tej samej szkole. „Pan dyrektor Adamczyk
posiadał przede wszystkim ogromną wiedzę w zakresie tego, czego
potrzebuje niewidomy uczeń, i mając tę wiedzę i wyobraźnię - był dobrym
pedagogiem. To, że był niewidomy i wcześniej sam był uczniem Lasek
sprawiało, że był on najbardziej wiarygodnym pedagogiem dla niewidomych
dzieci. Gdy został dyrektorem Ośrodka nie mógł niestety prowadzić już
zajęć planowych w szkole, ale bardzo chciał mieć kontakt z młodzieżą i
dlatego miał zajęcia internatowe. Relacje Dyrektora Adamczyka z
uczniami były bardzo dobre. Ja pamiętam takie chwile, gdy młodzież
składała kwiaty dyrektorowi, bezpośrednio do niego zwracała się z
różnymi podziękowaniami – widziałem na jego twarzy autentyczne
wzruszenie. Dyrektor Adamczyk nie był absolutnie urzędnikiem. Był
świadomy tego, że pracuje dla dzieci, dla drugiego człowieka –
powiedział Piotr Grocholski.
Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach
Jeszcze
zanim związał się zawodowo z Laskami, Andrzej Adamczyk został członkiem
Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. Było to w 1969 roku. Od
tego momentu pełnił w Towarzystwie różnorakie funkcje. W 1974 roku
wybrano go do Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, natomiast w
1981 – został wiceprezesem Zarządu. Od roku 1977 sprawował nadzór,
opiekę nad Działem Tyflologii, komórką naukową przy Zakładzie w
Laskach. Jest tam zgromadzona światowa literatura tyflologiczna. Z
biblioteki Działu Tyflologii korzystają pracownicy naukowi, z różnych
ośrodków zajmujących się zagadnieniem i problematyką niewidomych.
W
1985 roku był głównym organizatorem, z ramienia Towarzystwa Opieki nad
Ociemniałymi oraz Polskiego Związku Niewidomych, pierwszej
ogólnopolskiej pielgrzymki niewidomych do Rzymu.
Andrzej Adamczyk
pozostał na stanowisku wiceprezesa Zarządu Towarzystwa Opieki nad
Ociemniałymi aż do chwili śmierci (do listopada 1989 roku).
9. Andrzej Adamczyk jako wykładowca akademicki
Jedną z wielu pasji dyrektora Andrzeja Adamczyka była tyflopedagogika i tyflotechnika. Uważany był za specjalistę w tych dziedzinach i wiele ośrodków naukowych, zajmujących się zagadnieniem osób niewidomych nawiązywało z nim współpracę oraz pytało o opinie. Związany był m.in. z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Wyższą Szkołą Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie (dzisiejsza APS), Instytutem Kształcenia Zawodowego oraz Ośrodkiem Doskonalenia Nauczycieli.
10. Choroba
Zaraz
po Świętach Bożego Narodzenia 1988 roku, ujawniła się nagle choroba
nowotworowa, której objawem są zaburzenia w mowie. Po licznych
konsultacjach lekarskich i szczegółowych badaniach spadła na Andrzeja
Adamczyka druzgocząca diagnoza – nowotwór mózgu. Guz nie kwalifikował
się do leczenia operacyjnego.
Okres choroby trwający jedenaście
miesięcy, Andrzej Adamczyk spędził częściowo w domu w Warszawie, przez
krótki czas w szpitalu przy ul. Banacha, a w większości w Laskach (w
pokoju w Domu Przyjaciół oraz w szpitaliku). Spróbujmy wyobrazić sobie
52-letniego mężczyznę, w pełni sił zawodowych, niezwykle aktywnego i
zaangażowanego w swoją pracę na rzecz niewidomych, który nagle
dowiaduje się o swojej chorobie – nieuleczalnej chorobie. Andrzej
Adamczyk to człowiek o ścisłym umyśle, konkretny, logiczny – był, zatem
w pełni świadomy tego, jak kończą się tego rodzaju choroby. Nie
spekulował na swój temat, bo już w pierwszych tygodniach choroby
otrzymał jasną lekarską diagnozę swego przypadku. Do Władysława Gołąba,
Adamczyk powiedział: „Wiem, czym jest ta choroba, wiem, czym się
kończy, ale pozostaje mi tylko powiedzieć – sługo nieużyteczny,
zrobiłeś swoje i odejdź!”
Wśród znajomych Adamczyka, krąży wiele
opowieści związanych z okresem choroby. W większości dominuje zgodna
opinia o tym, że słowa wypowiadane przez Andrzeja Adamczyka w czasie
nieuleczalnej choroby były niezwykle głębokie i refleksyjne. Mecenas
Władysław Gołąb przyrównał je kiedyś do „rozważań rekolekcyjnych”.
Jakże inaczej nazwać wypowiedź: „Być może, to nie okaże się tak groźne,
ale być może czeka mnie bardzo trudna droga. Przyjmę wszystko, także
mękę, wierząc, że ma ona głęboki sens i że Chrystus mnie miłuje.
Wierzę, że Pan Bóg daje każdemu na jego miarę, moje życie było bardzo
trudne i być może czeka mnie na końcu Kalwaria. Ale co znaczy jeden
dzień życia, pół roku, piętnaście lat wobec faktu, że tam czeka na nas
niewyczerpane źródło miłości. Trzeba tylko przejść tę bramę.”
Cierpienia
związane z chorobą poświęcał w intencji Lasek. W jednej z rozmów
powiedział: „Nie wiem, co ze mną będzie. Może dojrzałem już do śmierci.
Jeśli Bóg mnie z tego wyprowadzi, to będzie to wielka radość, ale może
ma z tego wyrosnąć jakieś dobro dla Lasek, więc niech tak będzie. Swoje
cierpienia ofiaruję za Laski i za niewidomych. Jak już nic nie będę
mógł, jak będę niemy i sparaliżowany, to będę was wszystkich bardzo
kochał.”
Śmierć przyszła spokojnie, we śnie, w niedzielny poranek 26 listopada 1989 roku.
Dr
Andrzej Adamczyk został pochowany na cmentarzu zakładowym w Laskach 30
listopada 1989 roku. Pogrzeb zgromadził wielu znajomych, przyjaciół,
współpracowników zmarłego oraz laskowskich uczniów i wychowanków.
Sylwetka Andrzeja Adamczyka w oczach innych
„Moje
pierwsze spotkanie z dyrektorem Adamczykiem? To było podczas rocznego
stażu, który miałem w Laskach w roku szkolnym 1969/1970 i
uczestniczyłem w spotkaniu Andrzeja Adamczyka z młodzieżą na temat jego
życiowych problemów jako osoby niewidomej, jego integracji ze
środowiskiem widzących. Adamczyk przyjechał wtedy na to spotkanie jako
gość.
Był z żoną, która pełniła rolę przewodnika. Uderzyła mnie
jego zwartość myśli, którą reprezentował przy przekazie wydawałoby się
prostych rzeczy. Już wtedy wiedziałem, że jest to ktoś, kto ma bardzo
ścisły i logiczny sposób rozumowania, mimo że nie chodziło o
matematykę, tylko o rzeczy proste, codzienne. Oprócz tego cechowała go
niesamowita umiejętność słuchania tego, co mówi młodzież” – mówił Józef
Placha.
Miał wiele pasji. Oprócz nauk
ścisłych, tyflotechniki i tyflopedagogiki, uwielbiał literaturę i
muzykę poważną. W towarzystwie uchodził za człowieka oczytanego, co
było najbardziej widoczne podczas różnorakich dyskusji.
„Pierwsze,
co rzucało się w oczy to fakt, że jest to człowiek bardzo inteligentny,
cechowało go szybkie objęcie całości sytuacji, a nie wybiórcze aspekty.
Sądy były nie tylko rzeczowo trafne, ale i moralnie trafne. Był to
człowiek bardzo prawy. Człowiek, który umiał zmienić zdanie, jeżeli
dostał rzeczowe argumenty. Doskonale odróżniał rzeczowe argumenty od
emocjonalnych pseudoargumentów (i z tymi sobie radził bardzo prędko).
Posiadał mądrość. To właśnie jest cały Adamczyk: szybkie rozeznanie
sprawy, szybka trafna reakcja” – wspominała s. Elżbieta Więckowska.
Andrzej Adamczyk nie sprawiał wrażenia osoby niewidomej. W trakcie rozmowy jego niepełnosprawność schodziła na tak
daleki
plan, że rozmówca wręcz zapominał o tym, iż ma przed sobą człowieka,
który nie widzi. Ułomność doskonale zastępowały takie cechy jak:
inteligencja, elokwencja, zasadniczość. Wielokrotnie, podczas moich
rozmów ze znajomymi dyrektora Adamczyka, spotykałam się z opinią, że
był to człowiek zasad i prawdy.
„Na pewno był
człowiekiem zdecydowanym, wiedział, czego chce, zdolnym, inteligentnym,
nawet zasadniczym. I czasami ta jego zasadniczość bywała trudna we
współżyciu z innymi. W swoim postępowaniu był bardzo konkretny i bardzo
uczciwy, był wymagający w stosunku do innych, ale przede wszystkim w
stosunku do siebie samego. Wytrwale dążył do realizacji swoich
zamierzeń, Adamczyk jak podjął się czegoś, to, jeśli nawet drzwiami go
wyrzucili – wchodził oknem, aby osiągnąć wyznaczone cele (o ile
oczywiście służyły słusznej sprawie). Jego działania odznaczały się
również niezwykłą konsekwencją, jak się za coś zabrał, to sprawę
doprowadził do końca. Część ludzi z nim współpracujących uwielbiała go,
natomiast drugiej części przeszkadzało, że był tak twardy i wymagający”
– mówił Kazimierz Lemańczyk.
„Dla mnie to był człowiek niezwykle inteligentny i umiał przeprowadzać do końca to, co sobie zamierzył. Nie był dyplomatą
i to zrażało do niego. Był zasadniczy i z zasadami. Miał zasady i tych zasad się trzymał. Przy tym wszystkim był człowiekiem
bardzo wrażliwym, nawet powiedziałbym romantykiem” –
określił Andrzeja Adamczyka jego szkolny przyjaciel – Stanisław
Kozyra.
Prawość charakteru dyrektora Adamczyka brała swoje źródło z głębokiej wiary, którą się odznaczał. Była to wiara wypływająca z potrzeby serca. Pozbawiona dewocji i ostentacyjności.
„Był
człowiekiem głęboko religijnym, ale nie ostentacyjnie religijnym. Był
człowiekiem mającym głęboki, wewnętrzny kontakt z Bogiem. Przejawiało
się to nie w mówieniu, ale w sposobie podejmowania decyzji, w sposobie
widzenia spraw ludzkich” – powiedziała s. Elżbieta.
Matka
Generalna, Siostra Anna Maria Sikorska powiedziała o dyrektorze: „Był
Człowiekiem przez duże „C”, świadkiem Chrystusa, który przezwyciężył
bariery i trudności, jakie niesie brak wzroku, w pełni rozwinął swoje
możliwości intelektualne i duchowe i stał się znakiem, że duch może być
mocniejszy od słabości fizycznej. Prawdziwy chrześcijanin, który kochał
Boga i był skierowany na czynienie dobra każdemu człowiekowi.”
Nauczycielka
języka polskiego ze szkoły w Laskach, Anna Pawełczak-Gedyk,
powiedziała: „Dyrektor Adamczyk to był człowiek, który potrafił
oddzielić ziarno od plew. Doskonale oddzielał sprawy istotne od
błahych. Reagował rzeczowo, spokojnie i skutecznie. Zmarł jako człowiek
53-letni, a jego życiorys i dokonania są tak bogate, że mógłby nimi
obdzielić kilka innych osób”.
Wioletta Tyrkiel-Kapciak, "Potrafił oddzielić ziarno od plew" - opublikowano w czaspiśmie "Laski"